
W pierwszym roku istnienia naszej szkoły, a właściwie „teatralnej zerówki”, staraliśmy się na wszystkie sposoby łamać szkolne stereotypy. Między innymi postanowiliśmy zlikwidować chodzenie w parach. Wymyśliliśmy „niewidzialne linki”, które rozciągały się między nami i dziećmi. Spacerowaliśmy po parku, wydając polecenia: „linka ma 5 metrów”, „linka ma 2 metry” i do takiej odległości dzieci mogły się od nas oddalać. Kiedy wyruszaliśmy na wycieczki do miasta, nie byliśmy kojarzeni ze szkołą czy przedszkolem – mężczyzna i kobieta, ściśle otoczeni gromadką osiemnaściorga dzieci. Pewnego razu postanowiliśmy sprawdzić samodzielność i zaradność naszych dzieci. Wyprowadziliśmy je do parku na Cytadeli na odległość około 1 kilometra od Domu Kultury, gdzie wtedy mieściła się nasza szkoła, i postawiliśmy im zadanie samodzielnego powrotu do niej. Po pokonaniu pierwszego zakrętu powróciliśmy skradając się w krzakach i doznaliśmy szoku. Dzieci, po krótkiej naradzie, ustawiły się w pary i z raźnym śpiewem ruszyły w kierunku szkoły. Obrazek był kompletnie surrealistyczny.
Przypadkowi przechodnie przecierali oczy, myśląc, że zwariowali. A nasze dzieci z pieśnią na ustach, w szyku, którego nigdy ich nie uczyliśmy, dotarły do szkoły.
Bo najłatwiej uczy się tego, czego nie potrzeba uczyć, co rodzi się spontanicznie.
Przeczytaj cały Łalfabet