Oczywiście na wyprawę z pastorałkami musiał pojechać kundel rudy. Był nim wtedy mój pies – Misiek. Codziennie zmieniałam miejsca noclegów u rodzin francuskiej Polonii, które były uprzedzone, że będzie ze mną pies.

Żeby wyjaśnić komizm sytuacji, muszę wspomnieć o zasadach, które próbowałam stosować w wychowaniu psa. Żeby uniknąć żebrania przy stole, sama podawałam jedzenie Miśkowi wyłącznie do miseczki i żądałam tego samego od rodziny. Na ogół przestrzegali tej zasady. Wyjątek stanowił mój ojciec – poważny, starszy pan. W czasie uroczystości rodzinnych zawsze po chwili zauważałam, że tata zrzuca jakiś smakołyk pod stół. To Misiek po cichutku wczołgiwał się tam i kładł głowę na stopie taty.

I teraz wracam do Francji. Wiozłam ze sobą worek karmy, posłanko i miseczki. W każdym domu prosiłam, żeby nie podawać psu innego jedzenia, a jeśli już, to po uprzednim uzgodnieniu ze mną, do miseczki. Podejmowano nas zawsze uroczystą kolacją. Po kilku minutach obserwowałam za każdym razem bez wyjątku, że pan domu zrzuca coś pod stół. Żeby nie robić nikomu przykrości, udawałam, że tego nie widzę.

Karma prawie nietknięta wróciła do Polski. (Ela Drygas)

Przeczytaj cały Łalfabet