1.2. Znaczenie wczesnych doświadczeń pedagogicznych twórcy pedagogiki łejerskiej dla kształtowania się idei
Początki drogi Jerzego Hamerskiego do utworzenia fundamentów pedagogiki łejerskiej związane są z jego pomysłem na „Teatr Dziecięcy”, o którym dorosły Jerzy Hamerski mówi:
„Formuła mojego teatru gromadnego zrodziła się z doświadczeń dzieciństwa. Dzieciństwa pozornie ubogiego, bo bez telewizora i komputera, ba nawet roweru. Trzeba było te wynalazki czymś zastąpić by można było przenosić się w inne obszary, inne krainy, aby uciec od świeżych jeszcze ran okrutnej wojny. Porzucony przez Niemców wrak samochodu, zardzewiałe obręcze rowerów, kije, deski, sznurki, szmaty itp. oto rekwizyty, które dzięki dziecięcej wyobraźni stawały się inspiracją do najbardziej fantazyjnych zabaw. Za chwilę ożywione przedmioty zaczęły uczestniczyć w wielkiej przygodzie. Popychana kijem fajerka czy obręcz koła roweru, uruchamiana specjalnie wygiętym drutem, stawała się wyścigowym motocyklem” .
Jerzy Hamerski opisuje, iż Nowa Sól była dla niego niczym pierwsza scenografia:
„Nowa Sól, szczęśliwie nie była przez wojnę bardzo zniszczona. Większość cudeniek architektonicznych, w tym sporo pałacyków i domów w stylu secesyjnym, pozostało nienaruszonych. Odkąd sięgam pamięcią, moje wędrówki po miasteczku miały w sobie coś magicznego, coś czego wtedy nie rozumiałem” .
Jak twierdzi Jerzy Hamerski, odczuwał, jakby „domy, podwórka, klatki schodowe, piwnice, strych”, w których dorastał „stawały się scenografią” tworzonych przez niego „historyjek”, a „przeróżne przedmioty” stawały się rekwizytami .
Opisując swoją drogę do teatru Jurek Hamerski wspomina, iż przy jednej z ulic „stało kilkanaście niskich, przyklejonych do siebie kamieniczek, w których mieściły się rozmaite sklepiki i zakłady rzemieślnicze. Może nieco podobne do tych cynamonowych w Drohobyczu Brunona Schulza…. W każdym razie w jednym z nich kupowaliśmy długie, brązowe rurki cynamonu, który wtedy bardzo mi smakował” .
Studiując zapiski J. Hamerskiego dotyczące jego wspomnień dostrzec można niezwykłą wrażliwość i zmysł obserwacji autora wypowiedzi. Druh z drobnymi szczegółami opisuje otaczającą go przestrzeń i przybliża czytelnikom własne odczucia związane z każdym opisanym krajobrazem, o czym świadczy także następujący fragment:
„Na narożniku ulic Nowotki i Wyspiańskiego stoi do dziś najpiękniejszy, moim zdaniem, dom-pałacyk z żółtej cegły, z czarodziejską wieżyczką. Wiele pomysłów, co mogłoby dziać się w tym domu, przychodziło mi wtedy do głowy. Myślę, że gdyby Małgorzata Musierowicz mieszkała w Nowej Soli, to tam właśnie ulokowałaby literacką rodzinę Borejków. Innym czarodziejskim miejscem było ogrodnictwo Michałowskich «Za torami». Pachniało tam ciepłą ziemią, warzywami, owocami i kwiatami, zamkniętymi w wielkich oranżeriach. To tam z okazji imienin czy urodzin kupowaliśmy, modne wówczas, prymulki i fiołki alpejskie w doniczkach, artystycznie owiniętych karbowaną bibułą” .
Jedną z pierwszych inspiracji dla utworzenia gromadnego teatru dziecięcego stał się dla J. Hamerskiego cygański tabor, który przybywał niedaleko od domu rodzinnego Druha i rozbijał obóz przy lasku nad rzeczką. W opowieści Jerzego czytamy, iż do tego miejsca niezwykle go „ciągnęło”, „zupełnie jak tatę, który w dzieciństwie przebywał dniami i nocami z Cyganami nad Wrześnicą” . Jurek pisze, iż czekał z niecierpliwością na Cyganów „tak, jak w «Stu latach samotności» czekali mieszkańcy kolumbijskiej wioski Mocando. Lud to był fascynujący. Urzekała mnie ich fantazja, poczucie wolności i zbratanie z przyrodą, a muzyka, śpiewy i tańce zachwycały szczególnie. Najbardziej oczarował mnie czardasz, na początku wolny, szeroki, rozmarzony… potem rozpędzony, szalony” .
Jerzy, omawiając swoje dzieje zaznacza, że jego późniejsze, „dorosłe wejście w świat dzieci rozpoczęło się tak naprawdę na nowosolskim podwórku” . Wspomina, iż „w duszy grało mu” już w przedszkolu i należał do „nielicznej gromadki dzieci, które rwały się do publicznych prezentacji dziecięcych wierszyków i piosenek” . W szkole podstawowej Jurek uważał siebie za tak zwanego „etatowego aktora”, który – jak żartobliwie wspomina – „«kłaniał się rewolucji czapką do ziemi, po polsku», wystrojonym w białą koszulę i czerwoną chustę stalinowskiego harcerza” . Jak już wspominano, silna szkolna indoktrynacja nie wywierały na Jerzym wrażenia dzięki mądrości jego rodziców, którzy w niedzielę zachęcali syna do „przywdziania białej komżę i czerwonej pelerynki ministranta”, by Jerzy mógł „gorliwie służyć do mszy”. Autor wypowiedzi wspomina, iż czasy te cechowała: „swoista schizofrenia”.
Opisując fragmenty biografii Jerzego Hamerskiego w oparciu o jego relację można zauważyć także, iż miał on pełne przekonanie, iż przejawiał talent muzyczny:
«Bozia» obdarzyła mnie też talentami muzycznymi. Co wziąłem do ręki, to grało. Bardzo modnym wówczas instrumentem był akordeon, na którym nauczyłem się grać «z kapelusza», czyli ze słuchu. Dom, szkoła, kościół i podwórko to najważniejsze miejsca akcji moich dziecięcych, nieuświadomionych spotkań z teatrem.
Jerzy Hamerski wspomina, iż w domu był swego rodzaju animatorem zabaw dla młodszego rodzeństwa. Marzenia, które posiadał wówczas, aby być księdzem (co wiązało się z uczestnictwem młodego Jurka w liturgicznej służbie ołtarza) urzeczywistniał poprzez organizowanie domowego teatru liturgicznego. J. Hamerski „zaganiał” młodsze rodzeństwo „do budowania ołtarza z toaletki, balasek z deski do prasowania, kościelnego sztandaru z miotły i ręcznika”, on sam zaś, odgrywając rolę kapłana, odprawiał mszę, jak to przed Soborem Watykańskim II należało czynić, w języku łacińskim. Druh wspomina także, iż jego siostra oraz brat pełnili rolę ministrantów „pobrzękując pękami kluczy zamiast dzwonków” .
Wrodzony zmysł obserwacji i wrażliwość na drugiego człowieka pozwoliły Jerzemu na spostrzeżenie, iż proponowane przez niego na podwórku zabawy podobały się innym dzieciom . Jerzy wspomina, iż pierwszą sztuką, którą chciał wystawić w podwórkowym teatrze był „Timur i jego drużyna” Arkadego Gajdara . Druh samodzielnie przygotował adaptację tekstu, zaprojektował scenografię i wytypował obsadę . Jak zaznacza: „Siebie obsadziłem oczywiście w roli Timura, a Stefunię, w której się podkochiwałem, w roli Zoi. Przedstawienie skończyło się klapą z powodu braku wszelkich doświadczeń…… „ .
Wydaje się więc, że pomimo trudnych czasów młodemu Jerzemu Hamerskiemu nie brakło zapału do korzystania z każdej okazji by się rozwijać, by tworzyć, kreować rzeczywistość inną, od tej, z której zdawali sobie sprawę dorośli Polacy w czasach szaro – burej propagandy PRL. Kolory, działania, wachlarz niezliczonych inicjatyw i przede wszystkim wyobraźnia były kapitałem początkowym przyszłego pedagoga. Niezwykły dar zjednywania sobie innych ludzi, dar nawiązywania z nimi współpracy, motywowania do podejmowania wyzwań, to wszystko sprawiało, że w swoich dążeniach Druh nigdy nie był samotny. A determinacja… być może właśnie owe czasy sprawiły, że nigdy w przyszłości Jerzy Hamerski nie rezygnował ze swoich pedagogicznych idei i zaszczepiał je w przyjaznych osobach tak silnie, że wspólnie z nimi realizował kolejne cele.
„Bodajbyś cudze dzieci uczył”
Jak wspomina Jerzy Hamerski, nieraz przyszło mu usłyszeć „groźną przepowiednię” nauczycieli: „bodajbyś cudze dzieci uczył”, bowiem nauczycielom niejednokrotnie kończyła się cierpliwość wobec niesfornego ucznia o „czupurnym charakterze” i pomysłach na „innowacje w przebiegu lekcji” . W szkole, do której uczęszczał Jerzy mieściło się także Liceum Pedagogiczne. Jurek w związku z tym przyznaje:
„Chcąc uniknąć spełnienia przepowiedni, a zarazem wychodząc naprzeciw marzeniom taty, który wychowywał się w leśniczówce, udałem się na nauki do technikum leśnego. Już po dwóch latach, okazało się , że cała nauka «poszła w las». Nie nadawałem się do samotniczego życia w leśnej głuszy, bo w duszy grało mi zupełnie inaczej. Ciągnęło mnie do ludzi, do muzyki, do śpiewu” .
Zaledwie po dwóch latach edukacji leśnej Jerzemu „spełnia się przepowiednia nauczycieli” i podejmuje on edukację „w nowosolskim liceum pedagogicznym” . Druh początki swej drogi pedagogicznej opisuje jako niełatwe, gdyż nauczyciele początkowo nie byli mu przychylni. Jak wspomina Jerzy, zachowali oni w pamięci jego niekonwencjonalne zachowania, które przejawiał w szkole podstawowej i uważali je za irytujące. Hamerski pisze, iż:
„Podobno ówczesny dyrektor Liceum, Edward Jarmoliński, miał wtedy powiedzieć do mojej przyszłej wychowawczyni, pani profesor Anny Kulińskiej: «Niech go pani bierze, ale na własną odpowiedzialność». Profesor zaryzykowała i zacząłem przygotowywać się do uczenia cudzych dzieci” .
Zdaje się, iż ten właśnie okres wyposażył Druha w szczególne kompetencje artystyczne, pisze on bowiem:
„Wszedłem w świat niezwykły, pełen muzyki, śpiewu, młodzieńczego i dziecięcego gwaru. To właśnie tutaj zacząłem twórczo rozwijać swoje predyspozycje artystyczne, intelektualne i przywódcze. Obowiązkiem każdego żaka, była m.in. gra na wybranym instrumencie – najczęściej wybierano mandolinę lub skrzypce. Ja doskonaliłem wcześniejszą umiejętność gry na akordeonie” .
Jerzy wspomina nauczycielkę – profesor Marię Kędzierzawską – „charyzmatyczną nauczycielkę muzyki i śpiewu”, dzięki której w liceum „toczyło się życie artystyczne” . W nowosolskim liceum „działały liczne zespoły klasowe i ogólnoszkolne: chóry, orkiestry, duety, tercety, kwartety i kwintety wokalne i muzyczne. Działał też teatr szkolny. Byłem w swoim żywiole” .
Jak czytamy w opisach Jerzego Hamerskiego:
„Centrum artystyczne mieściło się w parku przy internacie, w pięknym, klasycystycznym pałacyku «Agora». Królowały w nim profesor Kędzierzawska i jej córka, a nasza wychowawczyni, profesor Kulińska. Nie miały ze mną łatwego życia, byłem klasowym «enfant terrible». Rozpierała mnie energia, do głowy wpadały szalone pomysły. Pamiętam, jak pewnego razu wracaliśmy całą klasą z sali gimnastycznej do głównej siedziby szkoły, dopadła nas wielka ulewa. Przechodząc przez Plac Wyzwolenia zainicjowałem happening: wszyscy zdjęliśmy buty, zakasaliśmy nogawki i ruszyliśmy dziwnym krokiem, maszerując przez kałuże z jedną nogą na chodniku, a drugą w rynsztoku. Ku wielkiej radości całej klasy dołączył do nas profesor pedagogiki Stefan Pytel” .
Jerzy wyjaśnia, iż edukacja w szkole obejmowała cztery ścieżki: ogólnokształcącą, artystyczną, zawodową oraz sportowo – wycieczkową.
Z największym sentymentem Druh wspomina artystyczne wydarzenia szkolne, pisząc, iż nawet „okolicznościowe akademie, pomimo ideowego zabarwienia (takie były czasy), mocno odbiegały od sztampy tzw. «kuczci», czyli wydarzeń organizowanych ku czci czegoś lub kogoś. Przeciwnie, imprezy miały charakter interesujących spotkań artystycznych, podczas których łączono muzykę z poezją, śpiewem i tańcem. Wydarzenia te kształtowały moje pierwsze artystyczne gusty, uczyły wychwytywania związków pomiędzy formą i treścią – to tu uczyłem się trudnej sztuki reżyserii” .
O kształceniu zawodowym Hamerski pisze, iż w tym obszarze przydała się jego „kombinacja talentów przywódczych i artystycznych”, gdyż „lekcja ma przecież swoją dramaturgię”, a „nauczycielem jest reżyserem spektaklu” .
Druh opisuje, iż pierwsza prowadzona przez niego lekcja pozostanie dla niego niezapomnianą:
„Pomimo wzorowego przygotowania trema była ogromna, gdyż oprócz dzieci, z tyłu klasy wianuszkiem zasiedli recenzenci, czyli nauczyciele i koledzy. Początek był dość niefortunny, ponieważ sprawdzając listę obecności natknąłem się na brzydko brzmiące nazwisko. Zamarłem. Przez kilka sekund, które zdawały się trwać całą wieczność, byłem bezradny. Z opresji wybawiła mnie wtedy wychowawczyni, a lekcja potoczyła się później wartko, radośnie i mądrze” .
Jerzy zaznacza, iż spełniał się w skokach o tyczce, piłce nożnej, ale przede wszystkim pokochał geografię, którą w nietuzinkowy sposób realizował z młodzieżą góral spod Limanowej – profesor Józef Ligas . To profesor Ligas saszczepił w Druhu zamiłowanie do wycieczek i krajoznawstwa, które również na stałe wpisało się w pedagogikę łejerską. Owocem sportowo – wycieczkowej ścieżki realizowanej w liceum pedagogicznym stał się także udział Jerzego Hamerskiego w kursie szybowcowym w Aeroklubie Lubuskim. Jerzy wspomina:
„Przez dwa letnie miesiące przeżywałem niezwykłe, podniebne emocje, zakończone zdobyciem odznaki pilota szybowcowego III stopnia” .
Druh Jurek w swoich rozważaniach zaznacza jednak, iż po 1956 roku, miejscem jego „artystycznych popisów stało się prawdziwe, reaktywowane harcerstwo, a właściwie wieczorne ogniska czy kominki, na których robiłem za «gwiazdę», prezentując skecze, monologi i śpiewając przy akompaniamencie akordeonu” . Pisze także: „Moja przyszłość rysowała się zatem dość jasno – postanowiłem zostać nauczycielem. Dlatego poszedłem do liceum pedagogicznego. Tam, za sprawą pewnych sukcesów artystycznych, zacząłem się wahać: zostać artystą czy belfrem? Postanowiłem, że będę jednym i drugim, ale wśród dzieci, w harcerstwie, w szkole, na scenie. I tak pięknie i twórczo jest do dziś” .
Można zatem z twórcą pedagogiki łejerskiej rzec, iż jego „podwórkowe przewodzenie grupie rówieśniczej, talenty artystyczne, doświadczenia harcerskie, a przede wszystkim wyśmienita szkoła, jaką było liceum pedagogiczne” stało się posagiem, z jakim Jerzy Hamerski „wkroczył do małej wiejskiej szkółki w Przyborowie nieopodal Nowej Soli na Ziemi Lubuskiej” .
Początki teatralnych inicjatyw
Początki teatralnych inicjatyw dorosłego już Druha Jerzego wiążą się z historią edukacyjną Przyborowa, w którym organizowane przez Hamerskiego „harcerskie ogniska i kominki z pieśniami, skeczami, monologami, recytacjami, przyciągały coraz liczniejszą dziecięcą i dorosłą publiczność, przemieniając szkołę w wiejskie centrum kultury, w teatr. W maju frekwencja zaczęła spadać i «teatr» zaczął świecić pustkami. Okazało się, że przyszła pora wiosennych prac gospodarskich, czas pasania krów” . Ze względu na to, iż wiejskie dzieci uczestniczyły w pracach na roli, Jerzy uznał, iż „skoro nie może góra do Mahometa, to Mahomet musi do góry” i zaproponował zapracowanym w polu dzieciakom „pierwszy w swoim życiu happening pt.: «Miss krowa Przyborowa»”.
W książce Filipa Czekały czytamy, iż młody Jurek Hamerski w szkole w Przyborowie organizował harcerskie spotkania przy ognisku ze skeczami, recytacjami i monologami, „lecz zainteresowanie nimi zaczęło spadać podczas najbardziej pracowitych dla rolników miesięcy. Jak wspomina Druh Jurek, który wówczas wraz z dziećmi wybrał jako gwiazdę swojego happeningu „najpiękniejszą «mućkę»”:
„Z kilkorgiem dzieci, z harmoszką, transparentem i ogromnym wieńcem z koniczyny, ruszyliśmy polną drogą od pastwiska do pastwiska. Najczystsza i najsympatyczniejsza krowa pożarła koniczynowy wieniec zwycięstwa ku uciesze gawiedzi. Sołtys w wygłoszonym przemówieniu przyznał, że jak sięga pamięcią, nigdy nie widział tak zadbanych i pełnych wdzięku krów” .
Harcmistrz Zbigniew Czarnuch
Jerzy Hamerski, jeszcze w latach 60 – tych dołączył do Makusynów, których założycielem i harcmistrzem był Zbigniew Czarnuch, o którym Jurek mawia zawsze jak o mistrzu, który w niezwykły sposób przyczynił się do koncepcji pedagogiki łejerskiej.
Jak czytamy na stronie Makusynów, Druh Czarnuch „od zawsze marzył aby zostać nauczycielem. Nie mógł niestety piastować tego zawodu, swoją pasję do wychowywania przekuł więc w pracę jako instruktor harcerski” . Zbigniew Czarnuch całe życie pracował na rzecz drugiego człowieka, czy było to w Zielonej Górze, Poznaniu, Warszawie i Lesku. „Jest honorowym obywatelem Zielonej Góry, Witnicy i Fromborka… Od 1981 r. ponownie zamieszkał w Witnicy, gdzie uczył historii. Zajmuje się badaniem i upowszechnianiem historii miasta i regionu. Był inicjatorem Polsko-Niemieckiego Stowarzyszenia «Pro Europa Viadrina». Jest jednym z pomysłodawców powstania w Witnicy Parku Drogowskazów i Słupów Milowych Cywilizacji, a także miejskiego muzeum. Zbigniew Czarnuch był wiele razy nagradzany za zaangażowanie w projekty związane z dawną Nową Marchią oraz za zasługi dla porozumienia między Polakami i Niemcami. M.in. w 2009 r. otrzymał Georg Dehio-Kulturpreis. Odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski, Złotym i Srebrnym Krzyżem Zasługi, Medalem Komisji Edukacji Narodowej, Odznaką Honorową «Zasłużony dla Kultury Polskiej» (2010) i wieloma innymi odznaczeniami państwowymi i samorządowymi, w tym również Orderem Uśmiechu” .
Pierwszą drużynę harcerską Z. Czarnuch powołał do życia w dniu 24 lutego 1957 roku. „Przez pierwsze prawie dwa lata była to chłopięca drużyna kolarska. Drużyna rozrastała się w zatrważającym tempie – do tego nie było potrzebne tworzenie zachęcających wpisów na social mediach – po prostu, zielonogórskie dzieci chciały się uczyć przez zabawę i zdobywać nowe doświadczenie. Harcerstwo było najbardziej dostępną, zorganizowaną formą rozrywki” . Ponieważ drużyna cieszyła się dużym zainteresowaniem młodzieży, już „po półtora roku do drużyny zaczęto przyjmować także dziewczyny. Makusyni szybko stali się tak liczni, że stworzono szczep. Niestety, w roku 1968, w związku z ustrojem politycznym, który panował w latach 60-dziesiątych minionego wieku, dh Zbigniew Czarnuch musiał wyjechać z Zielonej Góry do Poznania, a szczep trafił w ręce kogoś innego” . Jak dowiadujemy się studiując informacje na stronie hufca: „Niemożliwym okazało się zastąpienie wybitnego dh Zbigniewa – w roku 1978 szczep został rozwiązany” .
Sztandarowa pieśń Makusynów śpiewana do słów Jerzego Litwiniuka doskonale wpisywała się w artystyczną i krajoznawczą działalność harcerzy:
Pełna mądrych polska ziemia, co nam żyć nie dają w błędzie
Mówcie mi gdzie mądrych nie ma i nie było i nie będzie?
Tam gdzie wiatr. Tam gdzie deszcz. Tam gdzie pusty plac dopiero,
Tam gdzie diabeł mówi cześć nie ma mądrych.
Cześć frajerom, co się nie zrazili niczym
Nie słuchali mądrych rad
Cześć upartym budowniczym zmieniającym świat!
Jadwiga Korcz – Dziadosz zaznacza, iż Zbigniew Czarnuch w 1956 roku zatrudniony został jako kierownik Domu Harcerza w Zielonej Górze. „Marzeniem jego była praca nauczyciela – wychowawcy pomagającemu swym uczniom odkrywać „buławy marszałkowskie”, jednak wskutek opinii komitetu partyjnego o «za małym okrzepnięciu ideowym» nie było mu dane. Praca z młodzieżą w drużynie harcerskiej miała zastąpić pracę nauczycielską”. Jak podaje wspomniana autorka,:
„Makusyny na rowerach poznawały bliższą i dalszą okolicę, ucząc się historii, poprzez krajoznawstwo odkrywając i poznając swą małą i dużą ojczyznę, a także samych siebie, kierując się od początku jasno sprecyzowanymi normami «każdemu szacunek i wymagania» oraz «bawiąc się sami bawimy drugich». Zbigniew Czarnuch doskonale wiedział, że stawianie zadań i wspólne wypracowywanie celów, a następnie działanie, by ten powszechnie zaakceptowany cel osiągnąć to prosta droga do wytworzenia niezwykłej pozytywnej więzi w grupie”.
Jak wspomina Jerzy Hamerski, harcerstwo, w którym rodziły się jego idee pedagogiczne nie miało wymiaru paramilitarnego, lecz było autentycznym ruchem krajoznawczym i artystycznym. „Przez wszystkie lata przewinęło się przezeń prawie 400 osób, wśród nich wielu zbuntowanych nastolatków, niepokornych uczniów i nie tylko orłów”. Jadwiga Korcz – Dziadosz wspomina, że „W pierwszych latach działalność szczepu koncentrowała się na zabawie w cyrk podwórkowy, który w prawdziwym namiocie z demobilu wojskowego przynosił radość na zielonogórskich podwórkach. Tym zajmowali się młodsi harcerze tworząc radosną grupę «Cudaków». Starsi harcerze z równym zapałem przygotowali dwukrotnie wystawę, z całą powagą nazwaną «Muzeum Osobliwości», wystawiając w salach Domu Kultury eksponaty wyszperane na strychach i w lamusach”.
Wakacje, jak wspomina autorka, były czasem wypraw: wędrówek i rajdów rowerowych:
„W czas wakacji ruszaliśmy w wędrówki: rowerami z Jeleniej do Zielonej Góry, wzdłuż Wybrzeża, wzięliśmy też udział w Nadwarciańskim Zjeździe Kolarskim. Po wakacjach dla dzieciarni z miasta urządzaliśmy imprezy typu «wyprawa tysiąca rowerów», «parada lalek», «wystawa psów nierasowych». Makusyny zaczynały trząść miastem, ale było to dopiero preludium. Apogeum nastąpiło wraz ze zorganizowaniem harcówek podwórkowych, skupiających dzieciarnię z poszczególnych rejonów miasta. Takich zespołów powstało dziewięć, każdy z nich pod wodzą zastępowego sam zagospodarowywał gołębnik lub jakiś stryszek nad komórkami tworząc własną bazę i proponując organizację np. turnieju krzyżackiego. Turniej poprzedzony był projekcją przeźroczy o rycerstwie, czytaniu «Krzyżaków», majsterkowaniu zbroi i mieczy, a potem odbyła się Bitwa pod Grunwaldem czyli wspólna zabawa nad Wagmostawem”.
Wydaje się, że w „Makusynach” zamiłowanie Jerzego Hamerskiego do teatru i pedagogiki nadal się rozwijało. Makusyny nie poprzestawały na obozach, imprezach okolicznościowych, turniejach, wystawiali bowiem także spektakle, w tym m. in.: śpiewogrę „Trzy noce strachów, czyli zemsta raubrycerza”, czy też „Operę o Krzysztofie Kolumbie.”. Było także „widowisko Jerzego Litwiniuka «Ludożercy»”, w którym „Cudaki” „jako plemię afrykańskie, pożarły pewne ciało pedagogiczne”, a spektakl „podsumowywał morał: «Jesteśmy jak tabaka w rogu/ Ni be, ni me, ni be , ni me/Nie pożerajcie pedagogów, bo to się kończy bardzo źle»”.
Jak wiadomo, czasy, w których działali Makusyny, nie należały do lekkich i spokojnych. „W 1968 roku czarne chmury gromadziły się nad Zbyszkiem Czarnuchem: w szkole w Zielonej Górze gdzie był dyrektorem i nauczycielem historii, usłyszał zarzut, że ma poglądy «zbyt frywolne politycznie».W szczepie była dość znaczna grupa harcerzy wywodzących się z rodzin żydowskich, z których część pożegnaliśmy, jak się wówczas wydawało na zawsze, śpiewając na peronie dworca «Żegnajcie piękne damy/ w dal siną odpływamy/ Być może nam los klejnotów da trzos/ a może zaśmieje się w nos»”. Jak zaznacza Jadwiga Korcz – Dziadosz, pomimo niekorzystnych dla mniejszości żydowskiej nastrojów panujących w owym czasie w Polsce, „w Makusynach tzw. problem żydowski po prostu nie istniał i to, czego doświadczaliśmy w 1968 roku, było szokiem. W wydarzeniach marcowych w Warszawie i Wrocławiu brali czynny udział studiujący Makusyni. Wszystko to spowodowało, że Zbyszek Czarnuch stał się w Zielonej Górze osobą niepożądaną. Wyjechał do Poznania przekazując szczep w inne ręce. Podobno nie ma ludzi niezastąpionych, ale próby zastąpienia Zbyszka okazały się po prostu porywaniem się z motyką na słońce. Makusyny formalnie przestały istnieć jako szczep w 1978 roku”.
Misją pedagogiczną Z. Czarnucha było „wychowanie człowieka zaangażowanego, zdolnego do przetworzenia świata”. Misję tą przejęli jego wychowankowie, także Druh Jurek.
Mając na uwadze dokonania Makusynów, Jerzy Hamerski „pchany ogromną ciekawością” dołączył do Harcmistrza Czarnucha. Druh wspomina, iż ten przyjął go z życzliwością „i dołączył do gromady w charakterze czeladnika. To co tam widziałem, to był majstersztyk wychowania przez pracę i sztukę. Wszystko razem wkomponowane w przyrodę i fragmenty starego zamczyska. Tam, pod okiem mistrza, klarował się mój pomysł wychowawczej i artystycznej formuły dziecięcego teatru. Nie przypuszczałem wtedy, jak szybko i burzliwie potoczą się nasze losy”.
Zakończenie działalności Makusynów J. Hamerski wspomina w następujący sposób: „A był rok 1968, smutny rok antysemickich nagonek. Zbigniew Czarnuch, mimo ogromnych zasług, został z hukiem wyrzucony z Zielonej Góry, ponieważ odważnie stanął po stronie Żydów. Przygarnął go profesor Heliodor Muszyński z Uniwersytetu w Poznaniu. Kilka miesięcy później i ja dołączam do ich zespołu. Podjąłem pracę w szkole bazowej słynnego poznańskiego eksperymentu pedagogicznego”.
Jerzy Hamerski w swoim dziele pedagogicznym wyraźnie nawiązuje do „Makusynów”, a także do Profesora Heliodora Muszyńskiego: „Myślę, że tajemnica tak długiego trwania zespołu tkwi w ustalonym na początku pomyśle wychowawczym i dostosowanych do niego metod i form pracy, a przede wszystkim w fantastycznych pedagogach i artystach, których udało mi się gromadzić wokół siebie. Miałem też wielkie szczęście do mistrzów: Heliodora Muszyńskiego i harcmistrza Zbigniewa Czarnucha twórcy zielonogórskich «Makusynów», u których terminowałem jako czeladnik”.
W książce Wiesłąwa Hudona czytamy o „Cudakach” – harcerskim cyrku, trupie artystycznej działającej w Maskusynach prowadzonych przez Zbigniewa Czarnucha, który dla Jerzego Hamerskiego był jedną z kluczowych inspiracji jego działań. W. Hudon opowiada autentyczne zdarzenia, w tym m. in. historię o „Cyrku pod dziurawym namiotem”, w którym podopieczni Makusynów realizowali swoje pasje artystyczne, a wśród nich nie zabrakło nawet połykacza noży , snuje opowieść o „Panu na gołębniku”, w którym jak się dowiadujemy Druh Czarnuch zarządził, iż każdy Makusyn ma być „podwórkowym wodzirejem”. W. Hudon opisuje „Trampki króla Jagiełły” , które były wojennym łupem Ulryka von Jungingena, „Śniadanko z Bawołami” , w którym to rozdziale czytamy:
Hej, cudaki, hej cudaki,
Znów okazja jest do draki!
Dziś na pewno nam się uda
Wycudować różne cuda.
Hej, hej, śmiej się, śmiej,
Każdyl lekarz ci to powie!
Hej, hej, śmiej się śmiej,
Śmiech to zdrowie, bęc!
Hudon opisuje prawdziwe historie, w których uczestniczył młody Jerzy Hamerski, a w opowiadaniach dostrzec można niezwykłe poczucie humoru, ogromny entuzjazm młodych „cyrkowców”, wspólne biesiadowanie, twórcze działanie, „draki”, spośród których „jedna godni drugą”, a nawet słowo to zostaje oficjalną nazwą waluty harcerskiej Makusynów, możemy zapoznać się nawet ze scenariuszem jednego ze sztandarowych dzieł wystawianych do dziś przez Jerzego Hamerskiego – z „Romeem i Żulią – tragisatyrą według Szekspira” pomysłu Wandy Chotomskiej i Wacława Bisko, do którego współcześnie epilog napisał Marcin Przewoźniak. Z całą pewnością w historiach opisanych przez Hudona dostrzec można także niezwykły entuzjazm i wspaniałe sposoby na „odciągnięcie” młodzieży od panującego wówczas w Polsce komunistycznego reżimu.
Druh Jurek zaznacza, iż przez całe życie konstruując i doskonaląc koncepcję pedagogiki „łejerskiej” ustawicznie poszukiwał „nowych, własnych ścieżek, wyznaczających życie gromady, czyli innowacji”. Dla Druha ważne było od zawsze „łamanie stereotypów, zakorzenionych zarówno w nas, dorosłych (homo sovieticus), jak i w anachronicznych metodach nauczania i wychowania. W upodmiotowieniu dzieci i rodziców. W porywaniu nauczycieli, rodziców i dzieci do wspólnych, wielkich wyzwań: budowania własnej szkoły i teatru”.
W jednej z wypowiedzi Druh Jurek tłumaczy, w jaki sposób harcerstwo zainspirowało go do utworzenia ram pedagogiki łejerskiej:
„Dla mnie harcerstwo było czymś, co umożliwiało robienie szalonych, niesztampowych rzeczy z ludźmi, którzy byli ze mną i chcieli tu być. Dzieci jaśniały, piękniały, uczyły się odwagi, uczyły się być dla siebie przyjaciółmi. Dlaczego harcerstwo? W dzieciństwie dlatego, że zaspokajało moje potrzeby przynależności do grupy rówieśniczej, przewodzenia gromadzie i dawało możliwość realizacji artystycznych talentów. Gdy zostałem nauczycielem, harcerska metoda okazała się świetnym środkiem wychowawczym, dostarczycielem interesujących i skutecznych, form pracy z dziećmi.
Najbardziej jednak interesowały mnie, tkwiące w harcerskiej metodzie, formy związane z kulturą, sztuką i przyrodą. Zawsze mi się wydawało, że wszędzie tam, gdzie pojawia się harcerstwo, powinno stawać się prawie tak, jak gdyby w czasie szarego, smutnego dnia nagle zjawiała się orkiestra dęta. A dzieciaki za nią jak w dym.
Moje harcerstwo było więc dla dzieci takim wabikiem, taką „orkiestrą dętą”, przyciągającą radosnym działaniem, obrzędowością, specyficznymi symbolami mającymi magiczny, teatralny klimat.
Nie było jednak w harcerstwie łatwo ani mi, ani władzom harcerskim ze mną. Zawsze chadzałem własnymi ścieżkami, wymykając się z organizacyjnych ramek w poszukiwaniu odrębności, własnej tożsamości. Na szczęście była w harcerstwie formuła tzw. drużyn specjalnościowych. Uczciwie muszę jednak przyznać, że doceniano wysoki poziom artystyczny drużyny i jej nieszablonowe działania, niemniej gdy pojawiałem się czasem w wysokich harcerskich urzędach, słyszałem kąśliwe uwagi w stylu: «Słuchaj Jurek, to co ty w Poznaniu uprawiasz z Łejerami to nie jest harcerstwo, tylko hamerstwo». Nie wiedzieli, że bardziej to schlebiało niż urażało”.
Druh o swoich pierwszych przystankach do „Łejerów” mówi w następujący sposób:
„Pracę nauczyciela rozpocząłem 1 września 1965 roku, we wsi Przyborów nieopodal Nowej Soli. Rozpocząłem ją z bagażem doświadczeń z dzieciństwa, szkoły, kościoła, harcerstwa, Liceum Pedagogicznego i Studium Nauczycielskiego. Okazało się, że wszystkie te wymienione miejsca łączą wspólnie dwa talenty, którymi Bozia mnie obdarowała: cechy przywódcze i zdolności artystyczne.
W dzieciństwie i młodości moje „pedagogiczne” działania miały charakter intuicyjny. Świadomości poczynań nabierałem z biegiem dorosłych lat. Miałem wielkie szczęście do mistrzów pedagogicznego fachu. Kilka kilometrów od Przyborowa, w ruinach zamczyska w Siedlisku zagnieździły się legendarne «Makusyny» czyli «Synowie Makuszyńskiego», harcerski szczep pod wodzą harcMISTRZA Zbigniewa Czarnucha. Bardzo szybko nasze ścieżki się zbiegły i zostałem jego czeladnikiem. W 1969 roku zastaję zaproszony do pracy w słynnym wówczas pedagogicznym eksperymencie poznańskim prof. Heliodora Muszyńskiego. I tak zaczęła się moja wielka poznańska przygoda, która trwa już ponad pięćdziesiąt lat!”
Otwarci
Jerzy Hamerski, o koncepcji „Otwartych” mówi, iż były to:
Nowe idee, podpowiedzi, myśli. Otwierał serca, umysły, otwierał rozwój tolerancji, empatii, umiejętności. Nasz krąg był zawsze przerwany, bo to było symboliczne miejsce dla nowego człowieka. Dzieci są otwarte, ale niektórzy bywają bardzo zamknięci, przez szkołę, rodzinę. W latach 70 na pewno nie było takich nałogów wśród dzieci, takich problemów psychicznych. Panowały proste zasady i proste kierunki: szkoła-dom-kościół-posłuszeństwo. Posłuszeństwo nauczycielom, rodzicom, starszym, generalnie – masz się słuchać. Dziś ten brak zasad, brak hierarchii, brak tego gorsetu jest jak widać szkodliwy. Młodym pokoleniom mylą się kierunki. Trzeba tu rozróżnić szkodliwy gorset tradycyjnej szkoły od dobrego gorsety manier, zasad, norm, hierarchii autorytetów.
Tak, to ja otwierałem ludzi na ludzi. Nieprzypadkowo, nie na zasadzie improwizacji. To była idea przegadana z Muszyńskim, z Kuroniem, z Czarnuchem. To byli dla mnie wzorcowi ludzie.
„Otwarci” powstali jako szczep drużyny harcerskiej w Szkole Podstawowej nr 76 na ul. Sierakowskiej w Poznaniu. Szkoła ta, jak twierdzi Druh, przychylna była nietypowym inicjatywom. Szczep powstał, kiedy „Edward Gierek wprowadził wolne soboty” i w niecały rok po powołaniu „Otwartych” do życia, w szkole na Grunwaldzie dzieci wręczały dorosłym pedagogom doktoraty „Humoris Causa”. Jerzy Hamerski wspomina, iż zaprzysiężenie tej Harcerskiej Drużyny Artystycznej odbyło się w listopadzie 1975 roku. Hamerski stwierdza, iż on sam „nie do końca pasował do harcerstwa”, a „harcerska czapka” noszona była przez niego „na bakier”. Druh wspomina:
„Szukałem własnych ścieżek i pewnie w ogóle nie znalazłbym się w tym ruchu, gdyby nie formuła drużyn specjalnościowych. Zmieściliśmy się w niej, choć to nasze harcerstwo nie było takie «na baczność». Oczywiście z szacunkiem dla symboli, ale już w przyrzeczeniu modyfikowałem słowa «być wiernym sprawie socjalizmu» i dodawałem na początku «dobrego socjalizmu», a potem w ogóle usuwałem ten passus. Zresztą moim wychowankowie twierdzą, że dzięki mnie nie zauważyli socjalizmu. U nas było kolorowo. Mieliśmy swoją bazę – harcówkę – graliśmy, śpiewaliśmy, robiliśmy teatr”.
Marcin Przewoźniak w swojej powieści poświęconej „Łejerom” o jesieni w roku 1975 w szkole na ulicy Sierakowskiej pisze w następujący sposób:
„…W szkole nic się nie dzieje. W klasie dziewczyny zadzierają nosa i trudno się z nimi dogadać,no może poza Julką, która jest jakaś inna. Najmniej lubię Romka – chce wszystkimi rządzić i ma swoich podlizusów. Oni się go słuchają i często wszczynają awantury o byle co.
W szkole działają różne koła zainteresowań dla kujonów. Kółko biologiczne prowadzi pan Fajerek. To prawdziwy postrach. Do niego akurat wszyscy chodzą, by zaplusować i wyciągnąć się na lepsze stopnie. Pan Fajerek ma swoją metodę wystawiania ocen. Dla niego liczy się to, kim są rodzice ucznia i jaki wykonują zawód. Pan Fajerek buduje dom i wykorzystuje wszystkich dookoła, by mu w tym pomagali. Jak komuś grozi gała, to rodzice chętnie panu Fajerkowi coś załatwiają, żeby już nie groziła. Na przykład worek cementu albo dwie taczki cegieł. Bo tego nigdzie nie można dostać. Najbardziej boją się ci z bogatych domów, a tacy zupełnie biedni mniej, bo nie mogą niczego mu załatwić…
Ale za to w zeszłym tygodniu zdarzyło się coś naprawdę niezwykłego. Właśnie przez to zacząłem pisać mój pamiętnik. Zaczęło się dziać coś fajnego. I to fajnego dla mnie, i dla moich kumpli. Ktoś powiesił w korytarzu plakat pełen namalowanych kluczy. To było zaproszenie na spotkanie. Trudno się było dopchać, bo zleciało się pół szkoły, żeby czytać. Nie wierzyłem, żeby w naszej szkole miało być coś ciekawego, bo było już harcerstwo i się skończyło, bo tylko chodzili salutować pod pomnik bohaterów radzieckich w parku Braterstwa broni.
Po szkole graliśmy w kapsle, tam obok warsztatów i komórek na węgiel. Oczywiście kłóciliśmy się, bo Romek oszukiwał. Pierwszy raz zobaczyliśmy tam Druha, To znaczy wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że to Druh, po prostu szedł jakiś facet, niósł akordeon, gitarę i wielki niebieski bęben. Razem z nim szła pani z warkoczykami i plecakiem. Udawali, że nas nie widzą. Przyczepili kartkę do tylnych drzwi szkoły i odeszli.
Na kartce było tak:
«Dziewczyno, Chłopaku z klas IV – VIII! Jeśli chcecie przeżywać niezwykłe przygody, przyjdźcie we wtorek o godzinie 15:46. Zbiórka przy wierzbie na bosiku. Każdy przynosi ze sobą jeden mały kluczyk.
Denhuk Bkslk L Denh Jnera»
Wybrałem się na to tajemnicze spotkanie, ale tak, żeby mnie nikt nie widział. Wlazłem z lornetką na sosnę na szkolnym placu. Potem przyszło mnóstwo dzieciaków, więc zlazłem z drzewa. Wtedy pojawił się ten z bębnem i ta dziewczyna z warkoczykami , ubrani w harcerskie mundury. W rękach trzymali kluczyki. Przedstawili się, żę są Druh Jurek i Druhna Basia. Zebraliśmy się wokół nich, każde z kluczykiem w dłoni. Najwięcej było uczniów z naszej klasy, w tym Romek ze swoją paczką i ja ze swoją. No i Julka koleżankami, ta Julka, która się podoba i Romkowi, i mi, o co też się czasem bijemy, ale ona i tak ma to w nosie. Druhna Basia ogłosiła dwa zadania: próbę ciemności i milczenia. Zawiązali nam oczy czerwonymi chustami i kazali nic nie mówić. Poszliśmy po omacku, trzymając się za ręce, korytarzami szkoły, a potem do zagraconej piwnicy. Gdy zdjęliśmy chusty, okazało się, że na środku sali, na ogromnym korzeniu, jest zamontowane koło od wozu, a na nim palą się świece. Druh Jurek wyjaśnił, że zakłada drużynę harcerską, która będzie zajmować się tajemniczymi i niezwykłymi rzeczami, a ci, którzy przybędą na następne spotkanie, otrzymają chusty i pierwsze zadania. No i koniecznie muszą przynieść kluczyki. To ja już wiedziałem, że na pewno przyjdę. Muszę kończyć, bo babcia goni mnie spać…”
Działalność harcówki na terenie wspomnianej szkoły organizowana była przez Jerzego Hamerskiego wraz z Barbarą Śreniowską, która do Poznania przyjechała z Łodzi. Jak zauważa Druh, Barbara Śreniowska:
„działała w Komitecie Obrony Robotników i od razu po jej przyjeździe były pewne kłopoty. Nie podobała się też nazwa naszej drużyny, bo co to znaczy «Otwarci»?!! Na szczęście byliśmy oboje pod opieką prof. Heliodora Muszyńskiego. Gdy chciano pozbyć się Barbary, profesor stanął w jej obronie. Wspólnie zbudowaliśmy koncepcję «Cztery klucze do jednego człowieka». Nie byłoby jej, gdyby nie moi mistrzowie, ze Zbigniewem Czarnuchem, twórcą zielonogórskich Makusynów na czele. Ja się o nie otarłem i zdobyłem pewne doświadczenie. Miałem gitarę, bęben i harmoszkę, a Basia plecak pełen książek. Z tym ładunkiem przywędrowaliśmy do roku 76. i tam się zaczęło”.
Druh zaznacza, iż działalność „Otwartych” w Szkole Podstawowej nr 76 obejmowała „kilka ładnych lat” , jednakże z czasem – jak donosi – szkoła „zaczęła nas odrobinę uwierać, a i myśmy tam się trochę rozpanoszyli. Uczciwie przyznam zresztą, że ja byłem w szkole, ale też zawsze inaczej. Nie dla mnie była praca z kredą przy tablicy. Wolałem tworzyć zespoły i prowadzić działalność pozalekcyjną. Bez ciasnych ram, systemu klasowo-lekcyjno-korytarzowego i niekończących się dyskusji przy papierosie w pokoju nauczycielskim”.
„Czerwony”, w pamiętniku cytowanym w „Trzech przystankach do teatru” wspomina historię niebieskiego bębna , który do dziś przechowywany jest w szkole „Łejery”, a od którego znalezienia w śmietniku rozpoczyna się przygoda opisana przez Marcina Przewoźniaka:
„Drużyna «Makusynów» miała same fajne przygody. Opiekowali się starym zamkiem we wsi Siedlisko nad Odrą, odbudowywali go i zrobili swoją bazę. Wyjechali do Jugosławi na wakacje i tam zaprzyjaźnili się z pionierami, czyli harcerzami z tego kraju. Od nich otrzymali w darze będen. A potem dostał go od «Makusynów» Druh Jurek, żeby swoją drużynę harcerską prowadził według makusyńskich zasad, a one są takie: praca, przygoda, uczciwość, pomoc, zabawa. Mnie to się bardzo podoba, zwłaszcza przygoda i zabawa, bo tego to w szkole nie mamy za dużo”.
Czerwony wspomina także, że w drużynie każdy miał klucz, który symbolizował otwartość. W związku z tą, aktualną wciąż ideą pedagogiki łejerskiej, zarówno „Otwarci”, jak i „Łejery” śpiewają tekst napisany niegdyś dla Jerzego Hamerskiego przez Wandę Chotomską:
Nasze klucze są złote jak słońce,
Zielone jak młody las.
Naszych kluczy nie robią ślusarze,
Bo to klucze do marzeń i gwiazd (…)
Jeszcze w latach 70 – tych J. Hamerski podjął pracę w Instytucie Badań nad Młodzieżą wspomnianego już profesora Heliodora Muszyńskiego, a z „Otwartych” „wyodrębniły się 3 zastępy: dziewczęcy «Wlazkotki», chłopięce «Cyrkusy» i koedukacyjne «Złote rączki»”. Szefową pierwszego zastępu była Magdalena „Mycha” Myszkiewicz, „Cyrkusami” dowodził Piotr Gąsowski. Z czasem z zastępu „Złote rączki” wyodrębniła się grupa dziennikarska „Wścibusów pozytywnych”.
Jerzy Hamerski wspomina, iż w 1978 roku wraz z „Otwartymi” udał się na Harcerski Festiwal Kultury Młodzieży Szkolnej do Kielc ze spektaklem „Romeo i Żulia”. Jak zaznacza Druh:
„Co ciekawe, odrzucono nas jak grupę kabaretową – nie poznał się na nas sam Mieczysław Czechowicz – natomiast przyjęto nas do rywalizacji w grupie teatrów – tu pomoc okazał Tomasz Szymański. «Kabareciarze» mieli się z pyszna, gdy wygraliśmy i zdobyliśmy Złotą Jodłę” , która była Grand Prix kieleckiego festiwalu.
Jak się okazało, inicjatywy teatralne Druha Jurka bardzo szybko zaczęły odnosić kolejne sukcesy. Warto nadmienić, iż w 1983 roku wystawiana przez „Łejery” historia Romea i Żulii spowodowała, iż „bułgarski dziennikarz Iwan Karik ze śmiechu spadł z krzesła, mimo że (…) nie rozumiał ani jednego słowa”.
O początkach współpracy z profesorem Heliodorem Muszyńskim Jerzy Hamerski pisze:
„Wrzucony na głęboką wodę musiałem błyskawicznie uczyć się pływać, by nie utonąć w tych nowych warunkach. Było trudno, tym bardziej, że otrzymałem zadanie zorganizowania wzorowego harcerstwa w tętniącej życiem szkole eksperymentalnej. Postawiliśmy na harcerstwo środowiskowe, lokując je w pobliskim blokowisku, miejscu zamieszkania uczniów szkoły. Tak więc harcerstwo stało się pomostem łączącym sprawy szkoły ze sprawami środowiska. Pomysły programowe powstających zastępów i drużyn zaczerpnąłem z dawnej lektury, «Timura i jego drużyny», wzbogaconej o doświadczenia przyborowskie i «makusyńskie»”.
Jak wspomina Druh:
„«Timurowcy» wiosną ruszyli na rekonesans podwórek. W ramach akcji «Piaskownica» rozpoznali miejsca dziecięcych zabaw, ich stan techniczny, poziom bezpieczeństwa, by wraz z administracją osiedla przygotować tereny dla działań harcerzy. Miesiąc później na podwórkowe sceny wyszedł «Cyrk Donalda» i teatrzyk «Filipki» – harcerskie trupy artystyczne wzorowane na «makusyńskich» zespołach. Utworzona rok później «Harcerska Rewia Podwórkowa» była już moim własnym pomysłem «Dziecięcego teatru gromadnego», który pod nazwą «ŁEJERY» w różnych miejscach i odmianach repertuarowych istnieje do dziś”.
Na początku lat 80 – tych Jerzy Hamerski zrezygnował z „Otwartych”, ponieważ, jak twierdzi, „znalazł się już bardzo daleko od harcerstwa”. Wycofał się także ze szkoły i przeniósł do Klubu Rondo Spółdzielni Mieszkaniowej Grunwald. Tam pracował już tylko z Łejerami. „W 1985 roku do zespołu dołączyła Elżbieta Drygas” , z którą Jerzy współpracuje i „współmieszka” do dziś.
J. Hamerski uważa, iż ważnym rokiem dla kształtowania się jego koncepcji w latach 80 – tych był rok 1983. Wówczas to do dziś wystawiane przez „Łejery” widowisko z tamtego okresu, tj. „Romea i Żulię” – „w Rondzie obejrzał pewien bułgarski dziennikarz i nie rozumiejąc ani jednego słowa, spadł ze śmiechu z krzesła. Dzięki temu pojechaliśmy na Światowy Festiwal Satyry i Humoru do Gawrowa do Bułgarii jako pierwsze dzieci w historii tego festiwalu, a także do Związku Radzieckiego, na Krym, do sławnego pionierskiego obozu Artiek. Tam przez miesiąc, w koszmarnych dekoracjach, spędziliśmy piękne chwile. Dzieci nie czuły uwarunkowań historyczno-politycznych, a pamiętajmy, że trwał stan wojenny. Ograniczano nasze kontakty z dziećmi z tzw. demoludów. Z innymi nacjami mogliśmy się bratać”.
Nasz Konik
Co także wydaje się istotne, w latach 80 – tych „Łejery” włączyły się w ogólnopolską audycję telewizyjną Magazyn Harcerzy Krąg. Była ona nadawana raz w tygodniu, „a raz w miesiącu w wersji teatralnej. I myśmy razem ze Zbigniewem Czarnuchem i z Witnicą, miastem, w którym od 1982 roku prowadził swoją działalność, robili dla «Kręgu» program artystyczny”. Wtedy właśnie, jak wspomina Jerzy Hamerski, Wanda Chotomska napisała hymn: „wtedy powstał nasz konik”, czyli piosenka opisująca koncepcję pracy „Łejerów” poprzez metaforę artystycznego, wolnego i sympatycznego zielonego pegaza, który na zawsze wpisał się w historię zespołu. Konik ten nie poddaje się reżimom, bowiem „nie stoi przy żłobie”, „mówi o sobie, że bardzo nie lubi wędzidła”. To „konik nie taki, jak inne rumaki, artysta to widać po skrzydłach”. W refrenie dzieci, także i współcześnie, z ogromnym entuzjazmem śpiewają:
„Nie trzeba nam wędzidła, to jest to!
Fantazjo rozwiń skrzydła i w drogę wiśta wio”
Jerzy Hamerski wyjaśnia, iż niepokorny konik:
„urodził się w 1983 roku. To znaczy, on był z nami od samego początku jako idea, tyle że po prostu nie przybrał swojej właściwej formy. W 1983 roku redakcja dziecięca TVP zaproponowała mi program cykliczny w ramach «Magazynu Harcerzy Krąg». Mieliśmy występować raz w miesiącu. Wpadłem na pomysł, by co miesiąc pokazywać harcerskie drużyny artystyczne. Drużyny artystyczne! To jest to, co moim zdaniem jest najcenniejsze w harcerstwie. Raz w miesiącu dwie drużyny spotykałyby się w Poznaniu albo w malutkiej Witnicy. A ten program dawałby zadania do wykonania dla innych drużyn artystycznych w całym kraju. Szukaliśmy piosenki programowej dla tego cyklu. Poprosiłem Wandę Chotomską o taką piosenkę, ale żeby koniecznie było o pegaziku. Pegaz miał się stać symbolem takiego uskrzydlania wszystkich drużyn artystycznych w Polsce.
JUREK: Wanda Chotomska napisała piosenkę «Nasz konik». Teresa Niewiarowska skomponowała muzykę, a graficznie uskrzydlił go wybitny plastyk, Zbigniew Pilarczyk, profesor i prorektor Uniwersytetu Adama Mickiewicza. Przyjaciel Łejerów. A potem ludzie Jaruzelskiego zamknęli go w areszcie, czyli «Nasz Konik»został pułkownikiem i kombatantem Stanu Wojennego”.
Druh Jurek podkreśla:
„Konik, jak wiemy «nie stoi przy żłobie», co już musiało zaniepokoić kilku żłobów z cenzury. A w dodatku «nie nosi wędzidła»… i jeszcze «Nie człapie w kieracie i nie damy mu klapek na oczy». Normalnie Chotomska napisała jakiś hymn «Solidarności» czy coś takiego… W każdym razie «Nasz konik» poszedł na półkę na całe pół roku, ledwie się wykluł. A my śpiewaliśmy go w podziemiu, jako «Konika Wyklętego»”.
Od momentu nawiązania współpracy z „Kręgiem”: Łejery zdobyły „pozycję kaganka kultury w harcerstwie” , Jurek zaś, w połowie lat 80 – tych, na ponad dwa lata został mianowany komendantem programowym Centralnej Szkoły Instruktorów Harcerskich w Załęczu Wielkim. „Łejery w 1986 roku przejęła Elżbieta Drygas. Gdy wróciłem, trafiliśmy do Młodzieżowego Domu Kultury nr 2 przy ul. Za Cytadelą. Nie byliśmy już harcerzami, a Łejerami teatralnymi. Po 2 latach przyszła nam myśl, by otworzyć szkołę. Przygotowania zabrały cały 1989 rok. Pierwsza klasa w 1990 roku to była zerówka. Z rodzicami dzieci umówiliśmy się, że jeśli się nie uda, rezygnujemy. Z tego okresu pochodzi cudowny film „Dzieci też mają głos”. Do szkoły przyszło 18 dzieci, bo tyle tylko można było w MDK przyjąć”.