Początki drogi Jerzego Hamerskiego do utworzenia fundamentów pedagogiki łejerskiej związane są z jego pomysłem na „Teatr Dziecięcy”, o którym dorosły Jerzy Hamerski mówi:
„Formuła mojego teatru gromadnego zrodziła się z doświadczeń dzieciństwa. Dzieciństwa pozornie ubogiego, bo bez telewizora i komputera, ba nawet roweru. Trzeba było te wynalazki czymś zastąpić by można było przenosić się w inne obszary, inne krainy, aby uciec od świeżych jeszcze ran okrutnej wojny. Porzucony przez Niemców wrak samochodu, zardzewiałe obręcze rowerów, kije, deski, sznurki, szmaty itp. oto rekwizyty, które dzięki dziecięcej wyobraźni stawały się inspiracją do najbardziej fantazyjnych zabaw. Za chwilę ożywione przedmioty zaczęły uczestniczyć w wielkiej przygodzie. Popychana kijem fajerka czy obręcz koła roweru, uruchamiana specjalnie wygiętym drutem, stawała się wyścigowym motocyklem” .
Jerzy Hamerski opisuje, iż Nowa Sól była dla niego niczym pierwsza scenografia:
„Nowa Sól, szczęśliwie nie była przez wojnę bardzo zniszczona. Większość cudeniek architektonicznych, w tym sporo pałacyków i domów w stylu secesyjnym, pozostało nienaruszonych. Odkąd sięgam pamięcią, moje wędrówki po miasteczku miały w sobie coś magicznego, coś czego wtedy nie rozumiałem” .
Jak twierdzi Jerzy Hamerski, odczuwał, jakby „domy, podwórka, klatki schodowe, piwnice, strych”, w których dorastał „stawały się scenografią” tworzonych przez niego „historyjek”, a „przeróżne przedmioty” stawały się rekwizytami .
Opisując swoją drogę do teatru Jurek Hamerski wspomina, iż przy jednej z ulic „stało kilkanaście niskich, przyklejonych do siebie kamieniczek, w których mieściły się rozmaite sklepiki i zakłady rzemieślnicze. Może nieco podobne do tych cynamonowych w Drohobyczu Brunona Schulza…. W każdym razie w jednym z nich kupowaliśmy długie, brązowe rurki cynamonu, który wtedy bardzo mi smakował” .
Studiując zapiski J. Hamerskiego dotyczące jego wspomnień dostrzec można niezwykłą wrażliwość i zmysł obserwacji autora wypowiedzi. Druh z drobnymi szczegółami opisuje otaczającą go przestrzeń i przybliża czytelnikom własne odczucia związane z każdym opisanym krajobrazem, o czym świadczy także następujący fragment:
„Na narożniku ulic Nowotki i Wyspiańskiego stoi do dziś najpiękniejszy, moim zdaniem, dom-pałacyk z żółtej cegły, z czarodziejską wieżyczką. Wiele pomysłów, co mogłoby dziać się w tym domu, przychodziło mi wtedy do głowy. Myślę, że gdyby Małgorzata Musierowicz mieszkała w Nowej Soli, to tam właśnie ulokowałaby literacką rodzinę Borejków. Innym czarodziejskim miejscem było ogrodnictwo Michałowskich «Za torami». Pachniało tam ciepłą ziemią, warzywami, owocami i kwiatami, zamkniętymi w wielkich oranżeriach. To tam z okazji imienin czy urodzin kupowaliśmy, modne wówczas, prymulki i fiołki alpejskie w doniczkach, artystycznie owiniętych karbowaną bibułą” .
Jedną z pierwszych inspiracji dla utworzenia gromadnego teatru dziecięcego stał się dla J. Hamerskiego cygański tabor, który przybywał niedaleko od domu rodzinnego Druha i rozbijał obóz przy lasku nad rzeczką. W opowieści Jerzego czytamy, iż do tego miejsca niezwykle go „ciągnęło”, „zupełnie jak tatę, który w dzieciństwie przebywał dniami i nocami z Cyganami nad Wrześnicą” . Jurek pisze, iż czekał z niecierpliwością na Cyganów „tak, jak w «Stu latach samotności» czekali mieszkańcy kolumbijskiej wioski Mocando. Lud to był fascynujący. Urzekała mnie ich fantazja, poczucie wolności i zbratanie z przyrodą, a muzyka, śpiewy i tańce zachwycały szczególnie. Najbardziej oczarował mnie czardasz, na początku wolny, szeroki, rozmarzony… potem rozpędzony, szalony” .
Jerzy, omawiając swoje dzieje zaznacza, że jego późniejsze, „dorosłe wejście w świat dzieci rozpoczęło się tak naprawdę na nowosolskim podwórku” . Wspomina, iż „w duszy grało mu” już w przedszkolu i należał do „nielicznej gromadki dzieci, które rwały się do publicznych prezentacji dziecięcych wierszyków i piosenek” . W szkole podstawowej Jurek uważał siebie za tak zwanego „etatowego aktora”, który – jak żartobliwie wspomina - „«kłaniał się rewolucji czapką do ziemi, po polsku», wystrojonym w białą koszulę i czerwoną chustę stalinowskiego harcerza” . Jak już wspominano, silna szkolna indoktrynacja nie wywierały na Jerzym wrażenia dzięki mądrości jego rodziców, którzy w niedzielę zachęcali syna do „przywdziania białej komżę i czerwonej pelerynki ministranta”, by Jerzy mógł „gorliwie służyć do mszy”. Autor wypowiedzi wspomina, iż czasy te cechowała: „swoista schizofrenia”.
Opisując fragmenty biografii Jerzego Hamerskiego w oparciu o jego relację można zauważyć także, iż miał on pełne przekonanie, iż przejawiał talent muzyczny:
«Bozia» obdarzyła mnie też talentami muzycznymi. Co wziąłem do ręki, to grało. Bardzo modnym wówczas instrumentem był akordeon, na którym nauczyłem się grać «z kapelusza», czyli ze słuchu. Dom, szkoła, kościół i podwórko to najważniejsze miejsca akcji moich dziecięcych, nieuświadomionych spotkań z teatrem.
Jerzy Hamerski wspomina, iż w domu był swego rodzaju animatorem zabaw dla młodszego rodzeństwa. Marzenia, które posiadał wówczas, aby być księdzem (co wiązało się z uczestnictwem młodego Jurka w liturgicznej służbie ołtarza) urzeczywistniał poprzez organizowanie domowego teatru liturgicznego. J. Hamerski „zaganiał” młodsze rodzeństwo „do budowania ołtarza z toaletki, balasek z deski do prasowania, kościelnego sztandaru z miotły i ręcznika”, on sam zaś, odgrywając rolę kapłana, odprawiał mszę, jak to przed Soborem Watykańskim II należało czynić, w języku łacińskim. Druh wspomina także, iż jego siostra oraz brat pełnili rolę ministrantów „pobrzękując pękami kluczy zamiast dzwonków” .
Wrodzony zmysł obserwacji i wrażliwość na drugiego człowieka pozwoliły Jerzemu na spostrzeżenie, iż proponowane przez niego na podwórku zabawy podobały się innym dzieciom . Jerzy wspomina, iż pierwszą sztuką, którą chciał wystawić w podwórkowym teatrze był „Timur i jego drużyna” Arkadego Gajdara . Druh samodzielnie przygotował adaptację tekstu, zaprojektował scenografię i wytypował obsadę . Jak zaznacza: „Siebie obsadziłem oczywiście w roli Timura, a Stefunię, w której się podkochiwałem, w roli Zoi. Przedstawienie skończyło się klapą z powodu braku wszelkich doświadczeń…… „ .
Wydaje się więc, że pomimo trudnych czasów młodemu Jerzemu Hamerskiemu nie brakło zapału do korzystania z każdej okazji by się rozwijać, by tworzyć, kreować rzeczywistość inną, od tej, z której zdawali sobie sprawę dorośli Polacy w czasach szaro – burej propagandy PRL. Kolory, działania, wachlarz niezliczonych inicjatyw i przede wszystkim wyobraźnia były kapitałem początkowym przyszłego pedagoga. Niezwykły dar zjednywania sobie innych ludzi, dar nawiązywania z nimi współpracy, motywowania do podejmowania wyzwań, to wszystko sprawiało, że w swoich dążeniach Druh nigdy nie był samotny. A determinacja… być może właśnie owe czasy sprawiły, że nigdy w przyszłości Jerzy Hamerski nie rezygnował ze swoich pedagogicznych idei i zaszczepiał je w przyjaznych osobach tak silnie, że wspólnie z nimi realizował kolejne cele.
„Bodajbyś cudze dzieci uczył”
Jak wspomina Jerzy Hamerski, nieraz przyszło mu usłyszeć „groźną przepowiednię” nauczycieli: „bodajbyś cudze dzieci uczył”, bowiem nauczycielom niejednokrotnie kończyła się cierpliwość wobec niesfornego ucznia o „czupurnym charakterze” i pomysłach na „innowacje w przebiegu lekcji” . W szkole, do której uczęszczał Jerzy mieściło się także Liceum Pedagogiczne. Jurek w związku z tym przyznaje:
„Chcąc uniknąć spełnienia przepowiedni, a zarazem wychodząc naprzeciw marzeniom taty, który wychowywał się w leśniczówce, udałem się na nauki do technikum leśnego. Już po dwóch latach, okazało się , że cała nauka «poszła w las». Nie nadawałem się do samotniczego życia w leśnej głuszy, bo w duszy grało mi zupełnie inaczej. Ciągnęło mnie do ludzi, do muzyki, do śpiewu” .
Zaledwie po dwóch latach edukacji leśnej Jerzemu „spełnia się przepowiednia nauczycieli” i podejmuje on edukację „w nowosolskim liceum pedagogicznym” . Druh początki swej drogi pedagogicznej opisuje jako niełatwe, gdyż nauczyciele początkowo nie byli mu przychylni. Jak wspomina Jerzy, zachowali oni w pamięci jego niekonwencjonalne zachowania, które przejawiał w szkole podstawowej i uważali je za irytujące. Hamerski pisze, iż:
„Podobno ówczesny dyrektor Liceum, Edward Jarmoliński, miał wtedy powiedzieć do mojej przyszłej wychowawczyni, pani profesor Anny Kulińskiej: «Niech go pani bierze, ale na własną odpowiedzialność». Profesor zaryzykowała i zacząłem przygotowywać się do uczenia cudzych dzieci” .
Zdaje się, iż ten właśnie okres wyposażył Druha w szczególne kompetencje artystyczne, pisze on bowiem:
„Wszedłem w świat niezwykły, pełen muzyki, śpiewu, młodzieńczego i dziecięcego gwaru. To właśnie tutaj zacząłem twórczo rozwijać swoje predyspozycje artystyczne, intelektualne i przywódcze. Obowiązkiem każdego żaka, była m.in. gra na wybranym instrumencie – najczęściej wybierano mandolinę lub skrzypce. Ja doskonaliłem wcześniejszą umiejętność gry na akordeonie” .
Jerzy wspomina nauczycielkę - profesor Marię Kędzierzawską – „charyzmatyczną nauczycielkę muzyki i śpiewu”, dzięki której w liceum „toczyło się życie artystyczne” . W nowosolskim liceum „działały liczne zespoły klasowe i ogólnoszkolne: chóry, orkiestry, duety, tercety, kwartety i kwintety wokalne i muzyczne. Działał też teatr szkolny. Byłem w swoim żywiole” .
Jak czytamy w opisach Jerzego Hamerskiego:
„Centrum artystyczne mieściło się w parku przy internacie, w pięknym, klasycystycznym pałacyku «Agora». Królowały w nim profesor Kędzierzawska i jej córka, a nasza wychowawczyni, profesor Kulińska. Nie miały ze mną łatwego życia, byłem klasowym «enfant terrible». Rozpierała mnie energia, do głowy wpadały szalone pomysły. Pamiętam, jak pewnego razu wracaliśmy całą klasą z sali gimnastycznej do głównej siedziby szkoły, dopadła nas wielka ulewa. Przechodząc przez Plac Wyzwolenia zainicjowałem happening: wszyscy zdjęliśmy buty, zakasaliśmy nogawki i ruszyliśmy dziwnym krokiem, maszerując przez kałuże z jedną nogą na chodniku, a drugą w rynsztoku. Ku wielkiej radości całej klasy dołączył do nas profesor pedagogiki Stefan Pytel” .
Jerzy wyjaśnia, iż edukacja w szkole obejmowała cztery ścieżki: ogólnokształcącą, artystyczną, zawodową oraz sportowo – wycieczkową.
Z największym sentymentem Druh wspomina artystyczne wydarzenia szkolne, pisząc, iż nawet „okolicznościowe akademie, pomimo ideowego zabarwienia (takie były czasy), mocno odbiegały od sztampy tzw. «kuczci», czyli wydarzeń organizowanych ku czci czegoś lub kogoś. Przeciwnie, imprezy miały charakter interesujących spotkań artystycznych, podczas których łączono muzykę z poezją, śpiewem i tańcem. Wydarzenia te kształtowały moje pierwsze artystyczne gusty, uczyły wychwytywania związków pomiędzy formą i treścią – to tu uczyłem się trudnej sztuki reżyserii” .
O kształceniu zawodowym Hamerski pisze, iż w tym obszarze przydała się jego „kombinacja talentów przywódczych i artystycznych”, gdyż „lekcja ma przecież swoją dramaturgię”, a „nauczycielem jest reżyserem spektaklu” .
Druh opisuje, iż pierwsza prowadzona przez niego lekcja pozostanie dla niego niezapomnianą:
„Pomimo wzorowego przygotowania trema była ogromna, gdyż oprócz dzieci, z tyłu klasy wianuszkiem zasiedli recenzenci, czyli nauczyciele i koledzy. Początek był dość niefortunny, ponieważ sprawdzając listę obecności natknąłem się na brzydko brzmiące nazwisko. Zamarłem. Przez kilka sekund, które zdawały się trwać całą wieczność, byłem bezradny. Z opresji wybawiła mnie wtedy wychowawczyni, a lekcja potoczyła się później wartko, radośnie i mądrze” .
Jerzy zaznacza, iż spełniał się w skokach o tyczce, piłce nożnej, ale przede wszystkim pokochał geografię, którą w nietuzinkowy sposób realizował z młodzieżą góral spod Limanowej - profesor Józef Ligas . To profesor Ligas saszczepił w Druhu zamiłowanie do wycieczek i krajoznawstwa, które również na stałe wpisało się w pedagogikę łejerską. Owocem sportowo – wycieczkowej ścieżki realizowanej w liceum pedagogicznym stał się także udział Jerzego Hamerskiego w kursie szybowcowym w Aeroklubie Lubuskim. Jerzy wspomina:
„Przez dwa letnie miesiące przeżywałem niezwykłe, podniebne emocje, zakończone zdobyciem odznaki pilota szybowcowego III stopnia” .
Druh Jurek w swoich rozważaniach zaznacza jednak, iż po 1956 roku, miejscem jego „artystycznych popisów stało się prawdziwe, reaktywowane harcerstwo, a właściwie wieczorne ogniska czy kominki, na których robiłem za «gwiazdę», prezentując skecze, monologi i śpiewając przy akompaniamencie akordeonu” . Pisze także: „Moja przyszłość rysowała się zatem dość jasno – postanowiłem zostać nauczycielem. Dlatego poszedłem do liceum pedagogicznego. Tam, za sprawą pewnych sukcesów artystycznych, zacząłem się wahać: zostać artystą czy belfrem? Postanowiłem, że będę jednym i drugim, ale wśród dzieci, w harcerstwie, w szkole, na scenie. I tak pięknie i twórczo jest do dziś” .
Można zatem z twórcą pedagogiki łejerskiej rzec, iż jego „podwórkowe przewodzenie grupie rówieśniczej, talenty artystyczne, doświadczenia harcerskie, a przede wszystkim wyśmienita szkoła, jaką było liceum pedagogiczne” stało się posagiem, z jakim Jerzy Hamerski „wkroczył do małej wiejskiej szkółki w Przyborowie nieopodal Nowej Soli na Ziemi Lubuskiej” .
Początki teatralnych inicjatyw
Początki teatralnych inicjatyw dorosłego już Druha Jerzego wiążą się z historią edukacyjną Przyborowa, w którym organizowane przez Hamerskiego „harcerskie ogniska i kominki z pieśniami, skeczami, monologami, recytacjami, przyciągały coraz liczniejszą dziecięcą i dorosłą publiczność, przemieniając szkołę w wiejskie centrum kultury, w teatr. W maju frekwencja zaczęła spadać i «teatr» zaczął świecić pustkami. Okazało się, że przyszła pora wiosennych prac gospodarskich, czas pasania krów” . Ze względu na to, iż wiejskie dzieci uczestniczyły w pracach na roli, Jerzy uznał, iż „skoro nie może góra do Mahometa, to Mahomet musi do góry” i zaproponował zapracowanym w polu dzieciakom „pierwszy w swoim życiu happening pt.: «Miss krowa Przyborowa»”.
W książce Filipa Czekały czytamy, iż młody Jurek Hamerski w szkole w Przyborowie organizował harcerskie spotkania przy ognisku ze skeczami, recytacjami i monologami, „lecz zainteresowanie nimi zaczęło spadać podczas najbardziej pracowitych dla rolników miesięcy. Jak wspomina Druh Jurek, który wówczas wraz z dziećmi wybrał jako gwiazdę swojego happeningu „najpiękniejszą «mućkę»”:
„Z kilkorgiem dzieci, z harmoszką, transparentem i ogromnym wieńcem z koniczyny, ruszyliśmy polną drogą od pastwiska do pastwiska. Najczystsza i najsympatyczniejsza krowa pożarła koniczynowy wieniec zwycięstwa ku uciesze gawiedzi. Sołtys w wygłoszonym przemówieniu przyznał, że jak sięga pamięcią, nigdy nie widział tak zadbanych i pełnych wdzięku krów” .
Harcmistrz Zbigniew Czarnuch
Jerzy Hamerski, jeszcze w latach 60 - tych dołączył do Makusynów, których założycielem i harcmistrzem był Zbigniew Czarnuch, o którym Jurek mawia zawsze jak o mistrzu, który w niezwykły sposób przyczynił się do koncepcji pedagogiki łejerskiej.
Jak czytamy na stronie Makusynów, Druh Czarnuch „od zawsze marzył aby zostać nauczycielem. Nie mógł niestety piastować tego zawodu, swoją pasję do wychowywania przekuł więc w pracę jako instruktor harcerski” . Zbigniew Czarnuch całe życie pracował na rzecz drugiego człowieka, czy było to w Zielonej Górze, Poznaniu, Warszawie i Lesku. „Jest honorowym obywatelem Zielonej Góry, Witnicy i Fromborka… Od 1981 r. ponownie zamieszkał w Witnicy, gdzie uczył historii. Zajmuje się badaniem i upowszechnianiem historii miasta i regionu. Był inicjatorem Polsko-Niemieckiego Stowarzyszenia «Pro Europa Viadrina». Jest jednym z pomysłodawców powstania w Witnicy Parku Drogowskazów i Słupów Milowych Cywilizacji, a także miejskiego muzeum. Zbigniew Czarnuch był wiele razy nagradzany za zaangażowanie w projekty związane z dawną Nową Marchią oraz za zasługi dla porozumienia między Polakami i Niemcami. M.in. w 2009 r. otrzymał Georg Dehio-Kulturpreis. Odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski, Złotym i Srebrnym Krzyżem Zasługi, Medalem Komisji Edukacji Narodowej, Odznaką Honorową «Zasłużony dla Kultury Polskiej» (2010) i wieloma innymi odznaczeniami państwowymi i samorządowymi, w tym również Orderem Uśmiechu” .
Pierwszą drużynę harcerską Z. Czarnuch powołał do życia w dniu 24 lutego 1957 roku. „Przez pierwsze prawie dwa lata była to chłopięca drużyna kolarska. Drużyna rozrastała się w zatrważającym tempie – do tego nie było potrzebne tworzenie zachęcających wpisów na social mediach – po prostu, zielonogórskie dzieci chciały się uczyć przez zabawę i zdobywać nowe doświadczenie. Harcerstwo było najbardziej dostępną, zorganizowaną formą rozrywki” . Ponieważ drużyna cieszyła się dużym zainteresowaniem młodzieży, już „po półtora roku do drużyny zaczęto przyjmować także dziewczyny. Makusyni szybko stali się tak liczni, że stworzono szczep. Niestety, w roku 1968, w związku z ustrojem politycznym, który panował w latach 60-dziesiątych minionego wieku, dh Zbigniew Czarnuch musiał wyjechać z Zielonej Góry do Poznania, a szczep trafił w ręce kogoś innego” . Jak dowiadujemy się studiując informacje na stronie hufca: „Niemożliwym okazało się zastąpienie wybitnego dh Zbigniewa – w roku 1978 szczep został rozwiązany” .
Sztandarowa pieśń Makusynów śpiewana do słów Jerzego Litwiniuka doskonale wpisywała się w artystyczną i krajoznawczą działalność harcerzy:
Pełna mądrych polska ziemia, co nam żyć nie dają w błędzie Mówcie mi gdzie mądrych nie ma i nie było i nie będzie? Tam gdzie wiatr. Tam gdzie deszcz. Tam gdzie pusty plac dopiero, Tam gdzie diabeł mówi cześć nie ma mądrych. Cześć frajerom, co się nie zrazili niczym Nie słuchali mądrych rad Cześć upartym budowniczym zmieniającym świat!
Jadwiga Korcz – Dziadosz zaznacza, iż Zbigniew Czarnuch w 1956 roku zatrudniony został jako kierownik Domu Harcerza w Zielonej Górze. „Marzeniem jego była praca nauczyciela – wychowawcy pomagającemu swym uczniom odkrywać „buławy marszałkowskie”, jednak wskutek opinii komitetu partyjnego o «za małym okrzepnięciu ideowym» nie było mu dane. Praca z młodzieżą w drużynie harcerskiej miała zastąpić pracę nauczycielską”. Jak podaje wspomniana autorka,:
„Makusyny na rowerach poznawały bliższą i dalszą okolicę, ucząc się historii, poprzez krajoznawstwo odkrywając i poznając swą małą i dużą ojczyznę, a także samych siebie, kierując się od początku jasno sprecyzowanymi normami «każdemu szacunek i wymagania» oraz «bawiąc się sami bawimy drugich». Zbigniew Czarnuch doskonale wiedział, że stawianie zadań i wspólne wypracowywanie celów, a następnie działanie, by ten powszechnie zaakceptowany cel osiągnąć to prosta droga do wytworzenia niezwykłej pozytywnej więzi w grupie”.
Jak wspomina Jerzy Hamerski, harcerstwo, w którym rodziły się jego idee pedagogiczne nie miało wymiaru paramilitarnego, lecz było autentycznym ruchem krajoznawczym i artystycznym. „Przez wszystkie lata przewinęło się przezeń prawie 400 osób, wśród nich wielu zbuntowanych nastolatków, niepokornych uczniów i nie tylko orłów”. Jadwiga Korcz – Dziadosz wspomina, że „W pierwszych latach działalność szczepu koncentrowała się na zabawie w cyrk podwórkowy, który w prawdziwym namiocie z demobilu wojskowego przynosił radość na zielonogórskich podwórkach. Tym zajmowali się młodsi harcerze tworząc radosną grupę «Cudaków». Starsi harcerze z równym zapałem przygotowali dwukrotnie wystawę, z całą powagą nazwaną «Muzeum Osobliwości», wystawiając w salach Domu Kultury eksponaty wyszperane na strychach i w lamusach”.
Wakacje, jak wspomina autorka, były czasem wypraw: wędrówek i rajdów rowerowych:
„W czas wakacji ruszaliśmy w wędrówki: rowerami z Jeleniej do Zielonej Góry, wzdłuż Wybrzeża, wzięliśmy też udział w Nadwarciańskim Zjeździe Kolarskim. Po wakacjach dla dzieciarni z miasta urządzaliśmy imprezy typu «wyprawa tysiąca rowerów», «parada lalek», «wystawa psów nierasowych». Makusyny zaczynały trząść miastem, ale było to dopiero preludium. Apogeum nastąpiło wraz ze zorganizowaniem harcówek podwórkowych, skupiających dzieciarnię z poszczególnych rejonów miasta. Takich zespołów powstało dziewięć, każdy z nich pod wodzą zastępowego sam zagospodarowywał gołębnik lub jakiś stryszek nad komórkami tworząc własną bazę i proponując organizację np. turnieju krzyżackiego. Turniej poprzedzony był projekcją przeźroczy o rycerstwie, czytaniu «Krzyżaków», majsterkowaniu zbroi i mieczy, a potem odbyła się Bitwa pod Grunwaldem czyli wspólna zabawa nad Wagmostawem”.
Wydaje się, że w „Makusynach” zamiłowanie Jerzego Hamerskiego do teatru i pedagogiki nadal się rozwijało. Makusyny nie poprzestawały na obozach, imprezach okolicznościowych, turniejach, wystawiali bowiem także spektakle, w tym m. in.: śpiewogrę „Trzy noce strachów, czyli zemsta raubrycerza”, czy też „Operę o Krzysztofie Kolumbie.”. Było także „widowisko Jerzego Litwiniuka «Ludożercy»”, w którym „Cudaki” „jako plemię afrykańskie, pożarły pewne ciało pedagogiczne”, a spektakl „podsumowywał morał: «Jesteśmy jak tabaka w rogu/ Ni be, ni me, ni be , ni me/Nie pożerajcie pedagogów, bo to się kończy bardzo źle»”.
Jak wiadomo, czasy, w których działali Makusyny, nie należały do lekkich i spokojnych. „W 1968 roku czarne chmury gromadziły się nad Zbyszkiem Czarnuchem: w szkole w Zielonej Górze gdzie był dyrektorem i nauczycielem historii, usłyszał zarzut, że ma poglądy «zbyt frywolne politycznie».W szczepie była dość znaczna grupa harcerzy wywodzących się z rodzin żydowskich, z których część pożegnaliśmy, jak się wówczas wydawało na zawsze, śpiewając na peronie dworca «Żegnajcie piękne damy/ w dal siną odpływamy/ Być może nam los klejnotów da trzos/ a może zaśmieje się w nos»”. Jak zaznacza Jadwiga Korcz – Dziadosz, pomimo niekorzystnych dla mniejszości żydowskiej nastrojów panujących w owym czasie w Polsce, „w Makusynach tzw. problem żydowski po prostu nie istniał i to, czego doświadczaliśmy w 1968 roku, było szokiem. W wydarzeniach marcowych w Warszawie i Wrocławiu brali czynny udział studiujący Makusyni. Wszystko to spowodowało, że Zbyszek Czarnuch stał się w Zielonej Górze osobą niepożądaną. Wyjechał do Poznania przekazując szczep w inne ręce. Podobno nie ma ludzi niezastąpionych, ale próby zastąpienia Zbyszka okazały się po prostu porywaniem się z motyką na słońce. Makusyny formalnie przestały istnieć jako szczep w 1978 roku”.
Misją pedagogiczną Z. Czarnucha było „wychowanie człowieka zaangażowanego, zdolnego do przetworzenia świata”. Misję tą przejęli jego wychowankowie, także Druh Jurek.
Mając na uwadze dokonania Makusynów, Jerzy Hamerski „pchany ogromną ciekawością” dołączył do Harcmistrza Czarnucha. Druh wspomina, iż ten przyjął go z życzliwością „i dołączył do gromady w charakterze czeladnika. To co tam widziałem, to był majstersztyk wychowania przez pracę i sztukę. Wszystko razem wkomponowane w przyrodę i fragmenty starego zamczyska. Tam, pod okiem mistrza, klarował się mój pomysł wychowawczej i artystycznej formuły dziecięcego teatru. Nie przypuszczałem wtedy, jak szybko i burzliwie potoczą się nasze losy”.
Zakończenie działalności Makusynów J. Hamerski wspomina w następujący sposób: „A był rok 1968, smutny rok antysemickich nagonek. Zbigniew Czarnuch, mimo ogromnych zasług, został z hukiem wyrzucony z Zielonej Góry, ponieważ odważnie stanął po stronie Żydów. Przygarnął go profesor Heliodor Muszyński z Uniwersytetu w Poznaniu. Kilka miesięcy później i ja dołączam do ich zespołu. Podjąłem pracę w szkole bazowej słynnego poznańskiego eksperymentu pedagogicznego”.
Jerzy Hamerski w swoim dziele pedagogicznym wyraźnie nawiązuje do „Makusynów”, a także do Profesora Heliodora Muszyńskiego: „Myślę, że tajemnica tak długiego trwania zespołu tkwi w ustalonym na początku pomyśle wychowawczym i dostosowanych do niego metod i form pracy, a przede wszystkim w fantastycznych pedagogach i artystach, których udało mi się gromadzić wokół siebie. Miałem też wielkie szczęście do mistrzów: Heliodora Muszyńskiego i harcmistrza Zbigniewa Czarnucha twórcy zielonogórskich «Makusynów», u których terminowałem jako czeladnik”.
W książce Wiesłąwa Hudona czytamy o „Cudakach” – harcerskim cyrku, trupie artystycznej działającej w Maskusynach prowadzonych przez Zbigniewa Czarnucha, który dla Jerzego Hamerskiego był jedną z kluczowych inspiracji jego działań. W. Hudon opowiada autentyczne zdarzenia, w tym m. in. historię o „Cyrku pod dziurawym namiotem”, w którym podopieczni Makusynów realizowali swoje pasje artystyczne, a wśród nich nie zabrakło nawet połykacza noży , snuje opowieść o „Panu na gołębniku”, w którym jak się dowiadujemy Druh Czarnuch zarządził, iż każdy Makusyn ma być „podwórkowym wodzirejem”. W. Hudon opisuje „Trampki króla Jagiełły” , które były wojennym łupem Ulryka von Jungingena, „Śniadanko z Bawołami” , w którym to rozdziale czytamy:
Hej, cudaki, hej cudaki, Znów okazja jest do draki! Dziś na pewno nam się uda Wycudować różne cuda. Hej, hej, śmiej się, śmiej, Każdyl lekarz ci to powie! Hej, hej, śmiej się śmiej, Śmiech to zdrowie, bęc!
Hudon opisuje prawdziwe historie, w których uczestniczył młody Jerzy Hamerski, a w opowiadaniach dostrzec można niezwykłe poczucie humoru, ogromny entuzjazm młodych „cyrkowców”, wspólne biesiadowanie, twórcze działanie, „draki”, spośród których „jedna godni drugą”, a nawet słowo to zostaje oficjalną nazwą waluty harcerskiej Makusynów, możemy zapoznać się nawet ze scenariuszem jednego ze sztandarowych dzieł wystawianych do dziś przez Jerzego Hamerskiego – z „Romeem i Żulią – tragisatyrą według Szekspira” pomysłu Wandy Chotomskiej i Wacława Bisko, do którego współcześnie epilog napisał Marcin Przewoźniak. Z całą pewnością w historiach opisanych przez Hudona dostrzec można także niezwykły entuzjazm i wspaniałe sposoby na „odciągnięcie” młodzieży od panującego wówczas w Polsce komunistycznego reżimu.
Druh Jurek zaznacza, iż przez całe życie konstruując i doskonaląc koncepcję pedagogiki „łejerskiej” ustawicznie poszukiwał „nowych, własnych ścieżek, wyznaczających życie gromady, czyli innowacji”. Dla Druha ważne było od zawsze „łamanie stereotypów, zakorzenionych zarówno w nas, dorosłych (homo sovieticus), jak i w anachronicznych metodach nauczania i wychowania. W upodmiotowieniu dzieci i rodziców. W porywaniu nauczycieli, rodziców i dzieci do wspólnych, wielkich wyzwań: budowania własnej szkoły i teatru”.
W jednej z wypowiedzi Druh Jurek tłumaczy, w jaki sposób harcerstwo zainspirowało go do utworzenia ram pedagogiki łejerskiej:
„Dla mnie harcerstwo było czymś, co umożliwiało robienie szalonych, niesztampowych rzeczy z ludźmi, którzy byli ze mną i chcieli tu być. Dzieci jaśniały, piękniały, uczyły się odwagi, uczyły się być dla siebie przyjaciółmi. Dlaczego harcerstwo? W dzieciństwie dlatego, że zaspokajało moje potrzeby przynależności do grupy rówieśniczej, przewodzenia gromadzie i dawało możliwość realizacji artystycznych talentów. Gdy zostałem nauczycielem, harcerska metoda okazała się świetnym środkiem wychowawczym, dostarczycielem interesujących i skutecznych, form pracy z dziećmi.
Najbardziej jednak interesowały mnie, tkwiące w harcerskiej metodzie, formy związane z kulturą, sztuką i przyrodą. Zawsze mi się wydawało, że wszędzie tam, gdzie pojawia się harcerstwo, powinno stawać się prawie tak, jak gdyby w czasie szarego, smutnego dnia nagle zjawiała się orkiestra dęta. A dzieciaki za nią jak w dym.
Moje harcerstwo było więc dla dzieci takim wabikiem, taką „orkiestrą dętą”, przyciągającą radosnym działaniem, obrzędowością, specyficznymi symbolami mającymi magiczny, teatralny klimat.
Nie było jednak w harcerstwie łatwo ani mi, ani władzom harcerskim ze mną. Zawsze chadzałem własnymi ścieżkami, wymykając się z organizacyjnych ramek w poszukiwaniu odrębności, własnej tożsamości. Na szczęście była w harcerstwie formuła tzw. drużyn specjalnościowych. Uczciwie muszę jednak przyznać, że doceniano wysoki poziom artystyczny drużyny i jej nieszablonowe działania, niemniej gdy pojawiałem się czasem w wysokich harcerskich urzędach, słyszałem kąśliwe uwagi w stylu: «Słuchaj Jurek, to co ty w Poznaniu uprawiasz z Łejerami to nie jest harcerstwo, tylko hamerstwo». Nie wiedzieli, że bardziej to schlebiało niż urażało”.
Druh o swoich pierwszych przystankach do „Łejerów” mówi w następujący sposób:
„Pracę nauczyciela rozpocząłem 1 września 1965 roku, we wsi Przyborów nieopodal Nowej Soli. Rozpocząłem ją z bagażem doświadczeń z dzieciństwa, szkoły, kościoła, harcerstwa, Liceum Pedagogicznego i Studium Nauczycielskiego. Okazało się, że wszystkie te wymienione miejsca łączą wspólnie dwa talenty, którymi Bozia mnie obdarowała: cechy przywódcze i zdolności artystyczne.
W dzieciństwie i młodości moje „pedagogiczne” działania miały charakter intuicyjny. Świadomości poczynań nabierałem z biegiem dorosłych lat. Miałem wielkie szczęście do mistrzów pedagogicznego fachu. Kilka kilometrów od Przyborowa, w ruinach zamczyska w Siedlisku zagnieździły się legendarne «Makusyny» czyli «Synowie Makuszyńskiego», harcerski szczep pod wodzą harcMISTRZA Zbigniewa Czarnucha. Bardzo szybko nasze ścieżki się zbiegły i zostałem jego czeladnikiem. W 1969 roku zastaję zaproszony do pracy w słynnym wówczas pedagogicznym eksperymencie poznańskim prof. Heliodora Muszyńskiego. I tak zaczęła się moja wielka poznańska przygoda, która trwa już ponad pięćdziesiąt lat!”
Otwarci
Jerzy Hamerski, o koncepcji „Otwartych” mówi, iż były to:
Nowe idee, podpowiedzi, myśli. Otwierał serca, umysły, otwierał rozwój tolerancji, empatii, umiejętności. Nasz krąg był zawsze przerwany, bo to było symboliczne miejsce dla nowego człowieka. Dzieci są otwarte, ale niektórzy bywają bardzo zamknięci, przez szkołę, rodzinę. W latach 70 na pewno nie było takich nałogów wśród dzieci, takich problemów psychicznych. Panowały proste zasady i proste kierunki: szkoła-dom-kościół-posłuszeństwo. Posłuszeństwo nauczycielom, rodzicom, starszym, generalnie – masz się słuchać. Dziś ten brak zasad, brak hierarchii, brak tego gorsetu jest jak widać szkodliwy. Młodym pokoleniom mylą się kierunki. Trzeba tu rozróżnić szkodliwy gorset tradycyjnej szkoły od dobrego gorsety manier, zasad, norm, hierarchii autorytetów. Tak, to ja otwierałem ludzi na ludzi. Nieprzypadkowo, nie na zasadzie improwizacji. To była idea przegadana z Muszyńskim, z Kuroniem, z Czarnuchem. To byli dla mnie wzorcowi ludzie.
„Otwarci” powstali jako szczep drużyny harcerskiej w Szkole Podstawowej nr 76 na ul. Sierakowskiej w Poznaniu. Szkoła ta, jak twierdzi Druh, przychylna była nietypowym inicjatywom. Szczep powstał, kiedy „Edward Gierek wprowadził wolne soboty” i w niecały rok po powołaniu „Otwartych” do życia, w szkole na Grunwaldzie dzieci wręczały dorosłym pedagogom doktoraty „Humoris Causa”. Jerzy Hamerski wspomina, iż zaprzysiężenie tej Harcerskiej Drużyny Artystycznej odbyło się w listopadzie 1975 roku. Hamerski stwierdza, iż on sam „nie do końca pasował do harcerstwa”, a „harcerska czapka” noszona była przez niego „na bakier”. Druh wspomina:
„Szukałem własnych ścieżek i pewnie w ogóle nie znalazłbym się w tym ruchu, gdyby nie formuła drużyn specjalnościowych. Zmieściliśmy się w niej, choć to nasze harcerstwo nie było takie «na baczność». Oczywiście z szacunkiem dla symboli, ale już w przyrzeczeniu modyfikowałem słowa «być wiernym sprawie socjalizmu» i dodawałem na początku «dobrego socjalizmu», a potem w ogóle usuwałem ten passus. Zresztą moim wychowankowie twierdzą, że dzięki mnie nie zauważyli socjalizmu. U nas było kolorowo. Mieliśmy swoją bazę - harcówkę - graliśmy, śpiewaliśmy, robiliśmy teatr”.
Marcin Przewoźniak w swojej powieści poświęconej „Łejerom” o jesieni w roku 1975 w szkole na ulicy Sierakowskiej pisze w następujący sposób:
„…W szkole nic się nie dzieje. W klasie dziewczyny zadzierają nosa i trudno się z nimi dogadać,no może poza Julką, która jest jakaś inna. Najmniej lubię Romka – chce wszystkimi rządzić i ma swoich podlizusów. Oni się go słuchają i często wszczynają awantury o byle co.
W szkole działają różne koła zainteresowań dla kujonów. Kółko biologiczne prowadzi pan Fajerek. To prawdziwy postrach. Do niego akurat wszyscy chodzą, by zaplusować i wyciągnąć się na lepsze stopnie. Pan Fajerek ma swoją metodę wystawiania ocen. Dla niego liczy się to, kim są rodzice ucznia i jaki wykonują zawód. Pan Fajerek buduje dom i wykorzystuje wszystkich dookoła, by mu w tym pomagali. Jak komuś grozi gała, to rodzice chętnie panu Fajerkowi coś załatwiają, żeby już nie groziła. Na przykład worek cementu albo dwie taczki cegieł. Bo tego nigdzie nie można dostać. Najbardziej boją się ci z bogatych domów, a tacy zupełnie biedni mniej, bo nie mogą niczego mu załatwić…
Ale za to w zeszłym tygodniu zdarzyło się coś naprawdę niezwykłego. Właśnie przez to zacząłem pisać mój pamiętnik. Zaczęło się dziać coś fajnego. I to fajnego dla mnie, i dla moich kumpli. Ktoś powiesił w korytarzu plakat pełen namalowanych kluczy. To było zaproszenie na spotkanie. Trudno się było dopchać, bo zleciało się pół szkoły, żeby czytać. Nie wierzyłem, żeby w naszej szkole miało być coś ciekawego, bo było już harcerstwo i się skończyło, bo tylko chodzili salutować pod pomnik bohaterów radzieckich w parku Braterstwa broni.
Po szkole graliśmy w kapsle, tam obok warsztatów i komórek na węgiel. Oczywiście kłóciliśmy się, bo Romek oszukiwał. Pierwszy raz zobaczyliśmy tam Druha, To znaczy wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że to Druh, po prostu szedł jakiś facet, niósł akordeon, gitarę i wielki niebieski bęben. Razem z nim szła pani z warkoczykami i plecakiem. Udawali, że nas nie widzą. Przyczepili kartkę do tylnych drzwi szkoły i odeszli.
Na kartce było tak:
«Dziewczyno, Chłopaku z klas IV – VIII! Jeśli chcecie przeżywać niezwykłe przygody, przyjdźcie we wtorek o godzinie 15:46. Zbiórka przy wierzbie na bosiku. Każdy przynosi ze sobą jeden mały kluczyk. Denhuk Bkslk L Denh Jnera»
Wybrałem się na to tajemnicze spotkanie, ale tak, żeby mnie nikt nie widział. Wlazłem z lornetką na sosnę na szkolnym placu. Potem przyszło mnóstwo dzieciaków, więc zlazłem z drzewa. Wtedy pojawił się ten z bębnem i ta dziewczyna z warkoczykami , ubrani w harcerskie mundury. W rękach trzymali kluczyki. Przedstawili się, żę są Druh Jurek i Druhna Basia. Zebraliśmy się wokół nich, każde z kluczykiem w dłoni. Najwięcej było uczniów z naszej klasy, w tym Romek ze swoją paczką i ja ze swoją. No i Julka koleżankami, ta Julka, która się podoba i Romkowi, i mi, o co też się czasem bijemy, ale ona i tak ma to w nosie. Druhna Basia ogłosiła dwa zadania: próbę ciemności i milczenia. Zawiązali nam oczy czerwonymi chustami i kazali nic nie mówić. Poszliśmy po omacku, trzymając się za ręce, korytarzami szkoły, a potem do zagraconej piwnicy. Gdy zdjęliśmy chusty, okazało się, że na środku sali, na ogromnym korzeniu, jest zamontowane koło od wozu, a na nim palą się świece. Druh Jurek wyjaśnił, że zakłada drużynę harcerską, która będzie zajmować się tajemniczymi i niezwykłymi rzeczami, a ci, którzy przybędą na następne spotkanie, otrzymają chusty i pierwsze zadania. No i koniecznie muszą przynieść kluczyki. To ja już wiedziałem, że na pewno przyjdę. Muszę kończyć, bo babcia goni mnie spać…”
Działalność harcówki na terenie wspomnianej szkoły organizowana była przez Jerzego Hamerskiego wraz z Barbarą Śreniowską, która do Poznania przyjechała z Łodzi. Jak zauważa Druh, Barbara Śreniowska:
„działała w Komitecie Obrony Robotników i od razu po jej przyjeździe były pewne kłopoty. Nie podobała się też nazwa naszej drużyny, bo co to znaczy «Otwarci»?!! Na szczęście byliśmy oboje pod opieką prof. Heliodora Muszyńskiego. Gdy chciano pozbyć się Barbary, profesor stanął w jej obronie. Wspólnie zbudowaliśmy koncepcję «Cztery klucze do jednego człowieka». Nie byłoby jej, gdyby nie moi mistrzowie, ze Zbigniewem Czarnuchem, twórcą zielonogórskich Makusynów na czele. Ja się o nie otarłem i zdobyłem pewne doświadczenie. Miałem gitarę, bęben i harmoszkę, a Basia plecak pełen książek. Z tym ładunkiem przywędrowaliśmy do roku 76. i tam się zaczęło”.
Druh zaznacza, iż działalność „Otwartych” w Szkole Podstawowej nr 76 obejmowała „kilka ładnych lat” , jednakże z czasem - jak donosi – szkoła „zaczęła nas odrobinę uwierać, a i myśmy tam się trochę rozpanoszyli. Uczciwie przyznam zresztą, że ja byłem w szkole, ale też zawsze inaczej. Nie dla mnie była praca z kredą przy tablicy. Wolałem tworzyć zespoły i prowadzić działalność pozalekcyjną. Bez ciasnych ram, systemu klasowo-lekcyjno-korytarzowego i niekończących się dyskusji przy papierosie w pokoju nauczycielskim”.
„Czerwony”, w pamiętniku cytowanym w „Trzech przystankach do teatru” wspomina historię niebieskiego bębna , który do dziś przechowywany jest w szkole „Łejery”, a od którego znalezienia w śmietniku rozpoczyna się przygoda opisana przez Marcina Przewoźniaka:
„Drużyna «Makusynów» miała same fajne przygody. Opiekowali się starym zamkiem we wsi Siedlisko nad Odrą, odbudowywali go i zrobili swoją bazę. Wyjechali do Jugosławi na wakacje i tam zaprzyjaźnili się z pionierami, czyli harcerzami z tego kraju. Od nich otrzymali w darze będen. A potem dostał go od «Makusynów» Druh Jurek, żeby swoją drużynę harcerską prowadził według makusyńskich zasad, a one są takie: praca, przygoda, uczciwość, pomoc, zabawa. Mnie to się bardzo podoba, zwłaszcza przygoda i zabawa, bo tego to w szkole nie mamy za dużo”.
Czerwony wspomina także, że w drużynie każdy miał klucz, który symbolizował otwartość. W związku z tą, aktualną wciąż ideą pedagogiki łejerskiej, zarówno „Otwarci”, jak i „Łejery” śpiewają tekst napisany niegdyś dla Jerzego Hamerskiego przez Wandę Chotomską:
Nasze klucze są złote jak słońce, Zielone jak młody las. Naszych kluczy nie robią ślusarze, Bo to klucze do marzeń i gwiazd (...)
Jeszcze w latach 70 – tych J. Hamerski podjął pracę w Instytucie Badań nad Młodzieżą wspomnianego już profesora Heliodora Muszyńskiego, a z "Otwartych" „wyodrębniły się 3 zastępy: dziewczęcy «Wlazkotki», chłopięce «Cyrkusy» i koedukacyjne «Złote rączki»”. Szefową pierwszego zastępu była Magdalena "Mycha" Myszkiewicz, "Cyrkusami" dowodził Piotr Gąsowski. Z czasem z zastępu "Złote rączki" wyodrębniła się grupa dziennikarska "Wścibusów pozytywnych".
Jerzy Hamerski wspomina, iż w 1978 roku wraz z „Otwartymi” udał się na Harcerski Festiwal Kultury Młodzieży Szkolnej do Kielc ze spektaklem „Romeo i Żulia”. Jak zaznacza Druh:
„Co ciekawe, odrzucono nas jak grupę kabaretową - nie poznał się na nas sam Mieczysław Czechowicz - natomiast przyjęto nas do rywalizacji w grupie teatrów - tu pomoc okazał Tomasz Szymański. «Kabareciarze» mieli się z pyszna, gdy wygraliśmy i zdobyliśmy Złotą Jodłę” , która była Grand Prix kieleckiego festiwalu.
Jak się okazało, inicjatywy teatralne Druha Jurka bardzo szybko zaczęły odnosić kolejne sukcesy. Warto nadmienić, iż w 1983 roku wystawiana przez „Łejery” historia Romea i Żulii spowodowała, iż „bułgarski dziennikarz Iwan Karik ze śmiechu spadł z krzesła, mimo że (…) nie rozumiał ani jednego słowa”.
O początkach współpracy z profesorem Heliodorem Muszyńskim Jerzy Hamerski pisze:
„Wrzucony na głęboką wodę musiałem błyskawicznie uczyć się pływać, by nie utonąć w tych nowych warunkach. Było trudno, tym bardziej, że otrzymałem zadanie zorganizowania wzorowego harcerstwa w tętniącej życiem szkole eksperymentalnej. Postawiliśmy na harcerstwo środowiskowe, lokując je w pobliskim blokowisku, miejscu zamieszkania uczniów szkoły. Tak więc harcerstwo stało się pomostem łączącym sprawy szkoły ze sprawami środowiska. Pomysły programowe powstających zastępów i drużyn zaczerpnąłem z dawnej lektury, «Timura i jego drużyny», wzbogaconej o doświadczenia przyborowskie i «makusyńskie»”.
Jak wspomina Druh:
„«Timurowcy» wiosną ruszyli na rekonesans podwórek. W ramach akcji «Piaskownica» rozpoznali miejsca dziecięcych zabaw, ich stan techniczny, poziom bezpieczeństwa, by wraz z administracją osiedla przygotować tereny dla działań harcerzy. Miesiąc później na podwórkowe sceny wyszedł «Cyrk Donalda» i teatrzyk «Filipki» – harcerskie trupy artystyczne wzorowane na «makusyńskich» zespołach. Utworzona rok później «Harcerska Rewia Podwórkowa» była już moim własnym pomysłem «Dziecięcego teatru gromadnego», który pod nazwą «ŁEJERY» w różnych miejscach i odmianach repertuarowych istnieje do dziś”.
Na początku lat 80 – tych Jerzy Hamerski zrezygnował z „Otwartych”, ponieważ, jak twierdzi, „znalazł się już bardzo daleko od harcerstwa”. Wycofał się także ze szkoły i przeniósł do Klubu Rondo Spółdzielni Mieszkaniowej Grunwald. Tam pracował już tylko z Łejerami. „W 1985 roku do zespołu dołączyła Elżbieta Drygas” , z którą Jerzy współpracuje i „współmieszka” do dziś.
J. Hamerski uważa, iż ważnym rokiem dla kształtowania się jego koncepcji w latach 80 – tych był rok 1983. Wówczas to do dziś wystawiane przez „Łejery” widowisko z tamtego okresu, tj. „Romea i Żulię” - „w Rondzie obejrzał pewien bułgarski dziennikarz i nie rozumiejąc ani jednego słowa, spadł ze śmiechu z krzesła. Dzięki temu pojechaliśmy na Światowy Festiwal Satyry i Humoru do Gawrowa do Bułgarii jako pierwsze dzieci w historii tego festiwalu, a także do Związku Radzieckiego, na Krym, do sławnego pionierskiego obozu Artiek. Tam przez miesiąc, w koszmarnych dekoracjach, spędziliśmy piękne chwile. Dzieci nie czuły uwarunkowań historyczno-politycznych, a pamiętajmy, że trwał stan wojenny. Ograniczano nasze kontakty z dziećmi z tzw. demoludów. Z innymi nacjami mogliśmy się bratać”.
Nasz Konik
Co także wydaje się istotne, w latach 80 – tych „Łejery” włączyły się w ogólnopolską audycję telewizyjną Magazyn Harcerzy Krąg. Była ona nadawana raz w tygodniu, „a raz w miesiącu w wersji teatralnej. I myśmy razem ze Zbigniewem Czarnuchem i z Witnicą, miastem, w którym od 1982 roku prowadził swoją działalność, robili dla «Kręgu» program artystyczny”. Wtedy właśnie, jak wspomina Jerzy Hamerski, Wanda Chotomska napisała hymn: „wtedy powstał nasz konik”, czyli piosenka opisująca koncepcję pracy „Łejerów” poprzez metaforę artystycznego, wolnego i sympatycznego zielonego pegaza, który na zawsze wpisał się w historię zespołu. Konik ten nie poddaje się reżimom, bowiem „nie stoi przy żłobie”, „mówi o sobie, że bardzo nie lubi wędzidła”. To „konik nie taki, jak inne rumaki, artysta to widać po skrzydłach”. W refrenie dzieci, także i współcześnie, z ogromnym entuzjazmem śpiewają:
„Nie trzeba nam wędzidła, to jest to! Fantazjo rozwiń skrzydła i w drogę wiśta wio”
Jerzy Hamerski wyjaśnia, iż niepokorny konik:
„urodził się w 1983 roku. To znaczy, on był z nami od samego początku jako idea, tyle że po prostu nie przybrał swojej właściwej formy. W 1983 roku redakcja dziecięca TVP zaproponowała mi program cykliczny w ramach «Magazynu Harcerzy Krąg». Mieliśmy występować raz w miesiącu. Wpadłem na pomysł, by co miesiąc pokazywać harcerskie drużyny artystyczne. Drużyny artystyczne! To jest to, co moim zdaniem jest najcenniejsze w harcerstwie. Raz w miesiącu dwie drużyny spotykałyby się w Poznaniu albo w malutkiej Witnicy. A ten program dawałby zadania do wykonania dla innych drużyn artystycznych w całym kraju. Szukaliśmy piosenki programowej dla tego cyklu. Poprosiłem Wandę Chotomską o taką piosenkę, ale żeby koniecznie było o pegaziku. Pegaz miał się stać symbolem takiego uskrzydlania wszystkich drużyn artystycznych w Polsce.
JUREK: Wanda Chotomska napisała piosenkę «Nasz konik». Teresa Niewiarowska skomponowała muzykę, a graficznie uskrzydlił go wybitny plastyk, Zbigniew Pilarczyk, profesor i prorektor Uniwersytetu Adama Mickiewicza. Przyjaciel Łejerów. A potem ludzie Jaruzelskiego zamknęli go w areszcie, czyli «Nasz Konik»został pułkownikiem i kombatantem Stanu Wojennego”.
Druh Jurek podkreśla:
„Konik, jak wiemy «nie stoi przy żłobie», co już musiało zaniepokoić kilku żłobów z cenzury. A w dodatku «nie nosi wędzidła»… i jeszcze «Nie człapie w kieracie i nie damy mu klapek na oczy». Normalnie Chotomska napisała jakiś hymn «Solidarności» czy coś takiego… W każdym razie «Nasz konik» poszedł na półkę na całe pół roku, ledwie się wykluł. A my śpiewaliśmy go w podziemiu, jako «Konika Wyklętego»”.
Od momentu nawiązania współpracy z „Kręgiem”: Łejery zdobyły „pozycję kaganka kultury w harcerstwie” , Jurek zaś, w połowie lat 80 – tych, na ponad dwa lata został mianowany komendantem programowym Centralnej Szkoły Instruktorów Harcerskich w Załęczu Wielkim. „Łejery w 1986 roku przejęła Elżbieta Drygas. Gdy wróciłem, trafiliśmy do Młodzieżowego Domu Kultury nr 2 przy ul. Za Cytadelą. Nie byliśmy już harcerzami, a Łejerami teatralnymi. Po 2 latach przyszła nam myśl, by otworzyć szkołę. Przygotowania zabrały cały 1989 rok. Pierwsza klasa w 1990 roku to była zerówka. Z rodzicami dzieci umówiliśmy się, że jeśli się nie uda, rezygnujemy. Z tego okresu pochodzi cudowny film „Dzieci też mają głos”. Do szkoły przyszło 18 dzieci, bo tyle tylko można było w MDK przyjąć”.
Jerzy Hamerski jawi się współcześnie jako wybitny, niestrudzenie aktywny działacz społeczny i pedagog, który bardzo konsekwentnie dążył do zrealizowania wyjątkowej wizji edukacji zorientowanej ku dziecku, poświęcając tej misji całe swoje życie. Pedagogowi, który zaznacza często, iż „przyszedł na świat w czepku”, przyszło dorastać w bardzo trudnych czasach, gdyż urodził się w 14 stycznia 1944 roku, a więc jeszcze w okresie kończącej się II Wojny Światowej. Biografia Druha Jurka obejmuje burzliwy okres zakończenia działań wojennych, dzieciństwo i dorastanie w czasach totalitaryzmu, represji, kryzysów gospodarczych kraju, zniewolenia i odcięcia od świata, który w tym czasie rozwijał niezahamowanie demokrację. Jerzy Hamerski dzieciństwo przeżył w czasach, „gdy Sejm Ustawodawczy, wybrany w styczniu 1947 roku w sfałszowanych przez komunistów wyborach, przyjął 22 lipca 1952 roku konstytucję wprowadzającą nową nazwę państwa: Polska Rzeczpospolita Ludowa”. Druh, podczas kształtowania się źródeł idei dla stworzenia unikatowej do dziś w Polsce koncepcji pedagogiki „łejerskiej” doświadczał całej charakterystycznej dla „ludowej”, istniejącej w latach 1944–1989 Polski, prorosyjskiej polityki. Druh przeżył więc dzieciństwo, młodość i dorosłość w Polsce, która nie była w żadnym wypadku Polską suwerenną.
Wyjaśnić w tym miejscu należy, szczególnie młodym czytelnikom, iż „w mówieniu o PRL ciągle jednak występuje dysonans: zdarzają się zwolennicy tezy, że – pomimo pewnej zależności od ZSRR – Polska rządziła się samodzielnie (zwłaszcza od 1956 roku) i przyniosła swym obywatelom wiele sukcesów, zarówno tych dotyczących kwestii życia codziennego jak też ogólnonarodowych (np. sportowych)”. Są jednak przeciwnicy tej tezy, którzy „wskazują na całkowite pozbawienie Polaków jakiegokolwiek wpływu na sprawujących władzę – przede wszystkim brak niezależnych wyborów”. Wielu historyków przychyla się do spojrzenia na ten okres w dziejach kraju jak na okres zaborów.
Jak podkreśla Zbigniew Osiński: „Nadrzędnym celem perspektywicznym oddziaływania na młode pokolenia już w początkach tzw. Polski Ludowej uznano przekonanie do specyficznej wizji świata prezentowanej przez obóz władzy; przekształcenie świadomości Polaków w kierunku odejścia od światopoglądu religijnego na rzecz światopoglądu materialistycznego; wytworzenie akceptacji i wspierania ideologii marksistowsko-leninowskiej, socjalistycznej gospodarki, systemu sojuszy międzynarodowych opartego na dominacji ZSRR oraz systemu politycznego opartego na dominacji PPR/PZPR, a także celów strategicznych i bieżących posunięć politycznych, zarówno tzw. obozu socjalistycznego na świecie, jak i tzw. władzy ludowej w Polsce”. Komuniści rządzący w owym czasie Polską uznali, „że wychowanie jest podporządkowane potrzebom społecznym (a nie potrzebom jednostki), a o jego celach decyduje ustrój (a nie rozwój jednostki)”. Proces edukacji, której doświadczał jako młodych człowiek Jerzy Hamerski, miał na celu „odpowiednie ukształtowanie człowieka (przez szereg lat funkcjonowało hasło wychowania nowego człowieka, człowieka socjalizmu)”, który będzie „odgrywał określoną rolę społeczną i podejmował konkretne, akceptowane przez władze działania”. W związku z tym szkoła była silnie scentralizowana, „szczegółowo ustalono przebieg procesu wychowawczego i dydaktycznego, narzucając określone cele, treści, formy i metody” czyniąc ją samą także totalitarną lub przynajmniej autorytarną.
Jak udało się uniknąć owej indoktrynacji Druhowi Jurkowi?
Jak twierdzi sam, choć uczęszczał do szkoły o silnie politycznym programie edukacyjnym, wręcz stalinowskiej, jednocześnie doświadczał ministrantury w kościele, który wybudowany był naprzeciw szkoły. Doświadczał możliwości dokonywania wyborów, uczony był przez rodziców krytycznego myślenia, autonomii intelektualnej, miał możliwość pozostawania sobą i rozwijania, choć w ograniczonym przez władze zakresie, własnych skrzydeł. Budował też osobiste doświadczenia w gronie innych dzieci, spędzając czas na zabawie, będąc często liderem, inicjatorem podejmowanych na podwórku zabaw, w tym także zabaw w teatr. Jerzy Hamerski zaznacza, że jego „dorosłe wejście w świat dzieci rozpoczęło się tak naprawdę na nowosolskim podwórku”, choć „w duszy zaczęło mu grać już w przedszkolu”. Druh stwierdza, iż należał „do nielicznej gromadki dzieci, które rwały się do publicznych prezentacji dziecięcych wierszyków i piosenek”. W szkole podstawowej. Hamerski pełnił funkcję tzw. etatowego aktora, który „kłaniał się rewolucji czapką do ziemi, po polsku”, nadto wystrojony w białą koszulę i czerwoną chustę stalinowskiego harcerza. Jak zaznacza: „w niedziele (pod silnym wpływem rodziców) przywdziewałem białą komżę i czerwoną pelerynkę ministranta, by gorliwie służyć do mszy. Swoista schizofrenia – takie były czasy”.
Gdy Jerzy Hamerski prezentuje swoją, jak mawia „książkę kucharską”, czyli przepis na pedagogikę łejerską, opowiada o dzieciństwie, teatrze i źródłach swojej niespożytej dotąd energii wyjaśniając zawiłe dzieje swoich rodziców oraz snując opowieść o tym, jak pomogli mu w uniknięciu indoktrynacji.
Dwa domy
Jerzy Hamerski podkreśla, iż urodził się „w leju po bombie”, gdyż takim mianem określano dzieci urodzone w czasie wojny, urodził się także i we wspomnianym „czepku”, o którym zawsze mówi, iż był jego pierwszym kostiumem teatralnym. O swoich przodkach Jerzy pisze, jak na niego przystało, w nieco żartobliwym tonie, opisując historię dwóch domostw:
„Dawno, dawno temu, przed II Wojną Światową, w dwóch różnych zakątkach Polski stały dwa domy. Pierwszy to była leśniczówka, zwaną Dębiną, malowniczo położona wśród lasów niedaleko Wrześni w Wielkopolsce. Mieszkał w niej leśniczy Bronisław Hamerski z żoną Magdaleną i gromadką siedmiorga dzieci. Zdarzyła się w tym rodzinnym stadzie «czarna owieczka», Broniś, który nijak nie chciał dostosować się do obowiązujących w rodzinie reguł. Gdy mu w duszy zagrało, uciekał z domu z Cyganami na dni, a czasem i noce. Postanowił zostać artystą cyrkowym, najlepiej klaunem (bo tryskał humorem wybitnym). W stodole, pod sufitem, zmajstrował sobie przyrządy gimnastyczne. Rozwścieczony ojciec Bronisław połamał na Bronisiu fragmenty trapezu i oświadczył: «jak nie chcesz być leśniczym, będziesz szewcem lub fryzjerem – wybieraj!». Broniś zdecydował się na fryzjerstwo, pewnie z potrzeby zapewnienia sobie widzów”.
Drugi dom historii rodzinnej przodków Jerzego Hamerskiego, pokryty był, jak przekonuje Druh, słomianą strzechą i „stał we wsi Zawada nad rzeczułką Wolburką, niedaleko Tomaszowa Mazowieckiego”. W domu tym zamieszkiwała rodzina rolników, Antoniego i Małgorzaty Rybaków wraz z pięciorgiem ich dzieci. Wśród nich dla historii Jerzego szczególnie istotną staje się „Krysia, pogodna indywidualistka, uparciuch spod znaku Koziorożca. Wiodła prym wśród rodzeństwa, wymyślając ciągle nowe zabawy”. Owa Krysia „nie przepadała za pracami gospodarskimi, ciągnęło ją do miasta. Każdego ranka z ochotą wędrowała przez mostek na Wolburce, wśród mazowieckich wierzb, do szkoły w Tomaszowie, w której uczyła się celująco”.
W okresie, który opisuje w powyższy sposób założyciel Łejerów, świat mierzył się z okrucieństwem II Wojny Światowej. Gdy w dniu 1 września 1939 roku „Niemcy napadali na Polskę” wówczas to starszy szeregowy Bronisław Hamerski został wcielony do Armii Poznań, która ruszała w kierunku Warszawy. „Nad Bzurą, w okolicach Sochaczewa, bierze udział w słynnej bitwie przeciw przeważającym siłom hitlerowskiego najeźdźcy”. Bronisław Hamerski, „wraz z wieloma tysiącami polskich żołnierzy kampanii wrześniowej”, „został zapędzony do obozu jenieckiego na terytorium III Rzeszy, a potem zmuszony do niewolniczej pracy w gospodarstwie rolnym u niemieckiego bauera. W tym czasie siedemnastoletnią Krystynę Rybak Niemcy wywieźli z rodzinnej wioski na przymusowe roboty do fabryki nici w Hersfeldzie, przepięknym miasteczku w Hesji”.
Jeden dom
Krystyna i Bronisław poznali się i pokochali właśnie w Hesji. Opowieść o ich życiu, którą J. Hamerski zna z opowiadań Krystyny i Bronisława - jego rodziców - określa jako życie pośród pięknych krajobrazów, które jednak obciążone było piętnem wojny, „koszmarem, ciągłym zagrożeniem, miejscem upokarzającej, niewolniczej pracy. Nie można było pod karą śmierci słuchać radia, a racje żywnościowe nie wystarczały do przeżycia”.
Druh Jurek swoją historię o „korzeniach” konkluduje w następujący sposób: „Właśnie wtedy w łonie matki pojawił się embrion, moje z wolna pulsujące życie, które musiało być przez wiele miesięcy ukrywane przed Niemcami, bo Polki praw macierzyńskich były pozbawione”.
Założyciel „Łejerów” przekonuje jednak, że choć urodził się jeszcze podczas wojny, bowiem w dniu 14 stycznia 1944 roku, jego rodzinie udało się przetrwać między innymi z tego względu, iż „wśród Niemców było wielu uczciwych i dobrych ludzi, którzy pomagali mamie i tacie”. Jerzy wspomina także, iż w roku 1944 wszechogarniający Europę „koszmar powoli się kończył. Coraz częściej na niebie widać było alianckie samoloty, zwiastujące koniec wojny. I nadeszła szczęśliwa Wielkanoc 1945 roku. Z masztów pospadały znienawidzone swastyki, na ratuszu wywieszono białe flagi, do Hersfeldu wkroczyli owacyjnie witani przez Polaków Amerykanie”.
Wraz z rodzicami młody Jurek zamieszkał w poniemieckich koszarach w mieście Wetzlar. Wiosną 1946 roku urodziła się siostra Jurka - Lila. Chrzest siostry Druh opisuje w następujący sposób:
„W ogromnym baraku Polacy urządzili prowizoryczny kościół, w którym odbyły śluby i chrzciny skojarzonych w Niemczech par, w tym Krystyny i Bronisława Hamerskich oraz ich dzieci Jerzyka i Lili. Wtedy rodzice musieli podjąć najtrudniejszą decyzję w życiu: wyjechać do Stanów Zjednoczonych czy wracać do Polski? Największy problem miał tata. Przyjaciele odradzali mu powrót do kraju: «Nie o taką Polskę, Bronek, walczyłeś. Tam wszystko teraz pod sowieckimi rządami…»”. Jak dowiadujemy się z historii rodzinnej Druha Jurka - nostalgia i patriotyzm jego ojca wzięły górę i zarządzono powrót do Polski, a „Amerykanie zorganizowali transport – długi pociąg towarowy, świetnie dostosowany do podróży całymi rodzinami. Po wielu dniach dotarliśmy na Ziemie Odzyskane”. Jerzy Hamerski w swojej biografii nawiązuje w tym miejscu opowieści do piosenki rozpowszechnionej przed laty na Festiwalu Piosenki Żołnierskiej w Kołobrzegu, a opowiadającej o Polakach, którzy „po II Wojnie Światowej wędrowali z czterech stron świata na Ziemie Odzyskane, czyli ziemie zachodnie i północne Polski, które włączono do niej Układem Jałtańskim w 1945 roku” – „Szli na Zachód osadnicy”.
Gdy Jerzy miał trzy lata, rodzina Hamerskich osiadła w Nowej Soli, która wcześniej nosiła nazwę Neu Salz. Hamerscy zamieszkali w poniemieckim bloku przy ulicy, która z Hitlerstrasse przemianowana została na ulicę Kościuszki. O okresie tym Druh pisze:
„to mój nowy tajemniczy świat, w którym bardzo niedawno toczyła się wojna. Świadczyły o tym porozrzucane wszędzie niemieckie napisy i charakterystyczne hełmy, ślepe, wypalone okna w pustych jeszcze mieszkaniach, ruiny domów, wśród których poruszali się ludzie – inwalidzi wojenni bez rąk, bez nóg, ociemniali. W kuchni, w której jeszcze niedawno mieszkała niemiecka rodzina, był biały kaflowy piec z wielkimi blachami i fajerkami. Za oknem sypialni rosły, sięgające nieba, dwie strzeliste topole. Z przystawionego do niego w pokoju stołowym taboretu z ciekawością spoglądałem na podwórko, na którym w porzuconym przez wojnę wraku wojskowego volkswagena, bawili się starsi ode mnie chłopcy. Scena jak z «Amarcordu» Felliniego. Dla tych dzieciaków w przedwojennych, połatanych ubraniach, nierzadko uzupełnianych wojskowym umundurowaniem, ten samochód naprawdę jechał, uruchamiał wyobraźnię, przenosił w światy szczęśliwe, które im wojna zabrała”.
Pomimo „powojennej scenerii” w Nowej Soli szybko „rozpoczęła się ludzka krzątanina”, a społeczność osadników dokładała wszelkich starań, by zorganizować swoje codzienne, całkiem nowe i niejako „odzyskane” po wojnie życie. Potrzeba owa zaowocowała powstaniem sklepów, fabryk, rozmaitych instytucji, zakładów rzemieślniczych, a także i fryzjerni, której założycielem był ojciec Jerzego – Bronisław. Fryzjernię tę Jerzy Hamerski przypomina sobie jako „miejsce magiczne”, w którym wraz z ojcem przebywał „godzinami wśród zapachu perfum, wód kolońskich, różnopachnących mydełek, strzykania maszynek do włosów i poświstu brzytew ostrzonych na wielkich pasach”. Druh opisuje, iż było to miejsce wesołe, gdyż wesołość tą powodował jego „tata” :
„Pamiętam, że do wielkiego wystawowego okna przyklejały się zaciekawione dziecięce nosy, płoszone przez tatę miotłą, po czym następowały piski, nosy znikały, by znów za chwilę powrócić na powtórkę zabawy”.
Jednocześnie Jerzy wspomina, iż wesołość ta bywała czasem przerywana – „znikała, rozmowy milkły – następowała zupełnie niezrozumiała dla mnie cisza. Zaczynał się czas stalinizmu”.
Jesienią 1949 roku Jurek został przedszkolakiem. W historii opisanej przez Druha czytamy:
„Każdego ranka zbieraliśmy się przed ogromnym portretem pana z sumiastym wąsem i fajką, ubranego w biały wojskowy mundur. Dziękowaliśmy mu za świeże bułeczki na śniadanie i inne dobrodziejstwa. Był to generalissimus Józef Stalin, nasz wielki radziecki przyjaciel. Naprawdę nazywał się Soso Dżugaszwili i pochodził z Gruzji. Codziennie pani czytała nam przejętym głosem fragmenty książeczki pt. «Soso»”.
Jak wnioskujemy z opowieści Jerzego Hamerskiego, świat dziecka z czasów stalinizmu różnił się mocno od postrzegania rzeczywistości przez osoby dorosłe:
„Któregoś popołudnia, gdy wesoło bawiliśmy się z maleńkim Frankiem, świeżo urodzonym braciszkiem, do domu wrócił tata. Był jakiś inny, zdenerwowany i nie dowcipkował jak zwykle. Zza pazuchy wyjął zawiniętą w gazetę książkę Melchiora Wańkowicza «Monte Cassino». Późnym wieczorem widziałem, przez uchylone drzwi do kuchni, pochylonych nad stołem rodziców, nucących po cichu «Czerwone maki pod Monte Cassino». Rano, idąc z tatą do przedszkola, opowiadałem mu z entuzjazmem o dzielnym Soso, tato patrzył na mnie z przerażeniem i bezradnością”.
Jako absolwent stalinowskiego przedszkola, Jerzy stał się uczniem Szkoły Podstawową imienia Zoi Kosmodemiańskiej, radzieckiej bohaterki promowanej przez propagandę systemu komunistycznego jako archetyp kobiety – działaczki i męczennicę poświęcającą swe życie w imię obowiązującej ideologii.
W szkole, do której uczęszczał młody Druh, zorganizowano także typowe dla okresu stalinizmu harcerstwo, „będące prawie wierną kopią radzieckich pionierów”. Jak opowiada o tym harcerstwie Jerzy Hamerski, „jedynymi odznakami polskości było to, że zamiast pionierskiej gwiazdy, po przyrzeczeniu przypinano nam tzw. «czuwajkę» – zamiennik krzyża harcerskiego”. Z relacji J. Hamerskiego dowiadujemy się, iż umundurowanie przypominało pionierów – harcerze odziani byli w białe koszule i czerwone chusty. Każda klasa tworzyła zastęp podzielony na dwa zespoły. Jerzy Hamerski wspomina, iż pieśni śpiewane były wprawdzie w języku polskim, jednak wiele z nich należało do repertuaru radzieckiego i tłumaczone były z języka rosyjskiego. Młodzi harcerze spotykali się „z radzieckimi pionierami – dziećmi żołnierzy stacjonujących w okolicach Nowej Soli (Szprotawa, Legnica)”.
Pomimo świadomości Jerzego, że czasy, w których wzrastał miały niewiele wspólnego z normalnością polityczno – społeczną, przekonuje on, iż dla niego okres ten pozbawiony był tak zwanych „traumatycznych przeżyć”. Jerzy zaznacza, iż:
„Metody harcersko-pionierskie były bliskie wiekowi «koziołka», a formy artystyczne (śpiewy, ogniska, granie na instrumentach) to mój żywioł. Inaczej było z rodzicami, którzy nie do takiej Polski wracali z wojennego koszmaru w Niemczech. Pamiętam ich głęboki niepokój, ciągły lęk i wieczorne tajemnicze rozmowy w kuchni, których nie rozumiałem. Dochodziło też nierzadko między mną, a w szczególności tatą, do ostrych spięć”.
Jerzy przekonuje także, iż zasługą owego uniknięcia przez niego indoktrynacji było ciepło domowego ogniska, jakie stworzyli swoim dzieciom Krystyna i Bronisław:
„Moi kochani, mądrzy rodzice, mając świadomość indoktrynacji, jakiej byłem poddawany w szkole, stworzyli nam azyl w domu, w którym, parafrazując nieco Młynarskiego, można było śpiewać: «Nie ma jak u mamy, nie ma jak u taty, ciepły piec, cichy kąt…»”.
I faktycznie, w domu państwa Hamerskich były owe piece w liczbie trzech, bowiem „wspomniany biały w kuchni, a dwa z brązowych kafli, sięgające sufitów, w stołowym i sypialni”. Jurek pisze z nostalgią, iż w domu było:
„ciepło i wesoło. Lila miała swój dziewczyński świat lalek, ja zaś najczęściej urzędowałem pod kuchennym stołem, wędrując po różnych światach w wymyślonym samochodzie. Wspólnie bawiliśmy się «karuzelami», które powstawały z pokrywek do garnków uruchamianych w ruch jak bąki. Po południu wracał z pracy tata i było jeszcze weselej. A wieczorami, przed położeniem się do wielkiego rodzinnego łoża, mama ogrzewała dla nas przy piecu wielkie poduchy i pierzyny. Potem było hop do ciepłego wyrka i obowiązkowa bajka na dobranoc lub opowieści taty i mamy o ich rodzinach w okolicach Wrześni i Tomaszowa”.
Jerzy wspomina także, że o poranku lubił „zerkać z okien na miasto w oddali” dostrzegając przez szybę kuchennego okna „jak ponad dachami wystrzeliwała w górę walcowata ceglana wieża z zegarem, zwieńczona metalową koroną”. Wieżę tę posiadał kościół pod wezwaniem św. Antoniego – w czasach dzieciństwa Druha przekształcony z kościoła ewangelickiego na katolicki.
Z sypialnego okna młody Druh podziwiał z kolei „wyższy niż topole komin fabryki nici Guschwitza, ponoć jednej z największych w Europie”, zaś przez szyby okna w pokoju stołowym „widać było ruiny jakiejś fabryki a za nimi tory kolejowe, po których od czasu do czasu pędziły pociągi”.
Jerzy wspomina także, iż „przez otwarty lufcik okna wpadały do domu dźwięki rozmaite. Bicie dzwonów na mszę w «Antonim», wycie syren na fajrant w nowosolskich fabrykach, świst parowozów, ruszających z pobliskiej stacji kolejowej, parskanie koni na ulicy i klaksony nielicznych samochodów”.
Odnosząc się do wspomnień z tamtych czasów założyciel Łejerów wspomina także, iż w domu „na ścianie wisiało gadające i grające pudełko, które rodzice z ironią nazywali «kołchoźnikiem». Z boku miał on pokrętło do wyłączania i regulacji siły głosu. Było to pierwsze w moim życiu radio, z którego nadawano jedyny wówczas program. Najczęściej jednak milczało, rodzice nie chcieli go słuchać, a ja nie za bardzo rozumiałem, dlaczego”.
Jerzy opisuje także, iż wraz z rodziną pielęgnowali poniemiecki ogródek, który „z dnia na dzień” zmieniał się w „wielokolorowy, pachnący bukiet”. Druh wspomina nadto, iż wędrując ulicami miasta, odkrył „piękny pomysł Niemców: na wielu nowosolskich ulicach zakwitały drzewa-kwiaty, wiosną latem i jesienią. W maju szedłem z mamą ulicą Dzierżyńskiego pod baldachimem białych kwiatów dzikiej czereśni. W tym samym czasie ulica Zjednoczenia zakwitała wieloma gatunkami bzów. Chodziliśmy tam wieczorami całą rodziną, by raczyć się ich zapachami”.
[post_title] => Jak skorupka Jurka za młodu pięknem nasiąkała – fragmenty biografii dziecięcej JerzegoHamerskiego na tle sytuacji polityczno – społecznej Polski
[post_excerpt] =>
[post_status] => publish
[comment_status] => closed
[ping_status] => closed
[post_password] =>
[post_name] => jak-skorupka-jurka-za-mlodu-pieknem-nasiakala
[to_ping] =>
[pinged] =>
[post_modified] => 2024-10-26 23:25:28
[post_modified_gmt] => 2024-10-26 23:25:28
[post_content_filtered] =>
[post_parent] => 0
[guid] => https://lejery.love/?post_type=dzieci-tez-maja-glos&p=2097
[menu_order] => 0
[post_type] => dzieci-tez-maja-glos
[post_mime_type] =>
[comment_count] => 0
[filter] => raw
)
prof. UAM dr hab. Katarzyna Sadowska Kierownik Laboratorium Pedagogiki Kultury Wydział Studiów Edukacyjnych
Tytuł proponowanej lektury nawiązuje do jednego z widowisk przygotowanych w 1994 roku przez uczniów Szkoły Podstawowej nr 83 im. Emilii Waśniowskiej w Poznaniu, zwanej najczęściej „Łejerami”. Widowisko to, przygotowane przez „Łejery” trafiało do „dorosłej”, zarówno polskiej, jak i zagranicznej publiczności wiele razy przypominając prawa dziecka w oparciu o założenia pedagogiki Janusza Korczaka oraz Konwencję o Prawach Dziecka uchwaloną w 1989 roku przez Zgromadzenie Ogólne Organizacji Narodów Zjednoczonych, a ratyfikowana przez Polskę w 1991 roku. W pedagogice „łejerskiej” dziecko jest najważniejsze, bowiem pedagogika ta w centrum stawia właśnie dziecko wraz z jego możliwościami i potrzebami. Pedagogikę tę stworzył, w oparciu o swoje doświadczenie, wiedzę, umiejętności, wolę oraz niesłychaną determinację, Jerzy Hamerski, któremu od roku 1986 towarzyszy ustawicznie równie kompetentna, odważna i niezłomna w swoich działaniach, a także szczególnie wrażliwa na dobro każdego, napotkanego dziecka Elżbieta Drygas.
W pedagogice Jerzego Hamerskiego i Elżbiety Drygas nie ma relacji władzy pomiędzy dorosłym a dzieckiem, nie buduje się dystansu społecznego poprzez stosowanie form powszechnych w zwyczajnych szkołach, w urzędach, w „ważnych” i „dorosłych” instytucjach, bowiem już na poziomie komunikacji interpersonalnej brakuje „pań”, „panów”, a cała społeczność to „druhowie” i „druhny”. Zwracanie się przez dzieci i przez współpracujących ze sobą w opisywanej społeczności dorosłych w formie: „druhu”, „druhno” jest koncepcją Jerzego Hamerskiego, który tę formę językową zapożyczył z harcerstwa leżącego u podstaw jego koncepcji pedagogicznej. Hamerski, od wczesnych lat związany z harcerstwem, tworzył początkowo innowacyjne drużyny harcerskie o profilu artystycznym, a następnie, z Elżbietą Drygas, tworzył dziecięce teatry gromadne, i szkołę z teatrem jako środkiem edukacyjnym.
Druh Jerzy przez 50 lat niestrudzenie edukował i wspierał w rozwoju rzesze dzieci i młodzieży, a jego idee pedagogiczne nawiązywały do koncepcji nowego wychowania, w szczególności do korczakowskiego prawa dziecka do szacunku oraz założeń edukacji przez sztukę. Dla Elżbiety Drygas i Jerzego Hamerskiego wartością jest demokracja, stąd – Szkoła Podstawowa nr 83 w Poznaniu zwana „Łejerami” posiada demokratyczną „Małą Konstytucję Łejerską”, która wyznacza kierunki działań podejmowanych w placówce. Mając na uwadze godność dziecka, a także troskę o jego harmonijny rozwój Hamerski podkreśla wielokrotnie:
„Zupełnie bym przeorientował filozofię myślenia o szkole, bo my w „Łejerach” jesteśmy przeciwko wyścigowi szczurów. Byłoby też dobrze, gdyby każda szkoła miała swoje oblicze, szukała swojej tożsamości. I tutaj jest cała warstwa symboliczno-formalna. Chcielibyśmy, żeby każda klasa w polskich szkołach miała takie same warunki, ale też swoją odmienność. Zamienilibyśmy samorządy szkolne na republiki szkolne. Bo to jest praktyczna nauka demokracji, a czym skorupka za młodu nasiąknie...” .
O szkole, którą udało się stworzyć Elżbiecie i Jerzemu, Filip Czekała pisze, że „na jednej ze ścian foyer są zdjęcia wszystkich uczniów – każdy przebrany w jakiś strój: są więc strażacy, policjanci czy praczka. Stanęła tam też zielona budka telefoniczna, pamiętająca czasy PRL. Kiedyś uczniowie mogli z niej zadzwonić do domu, dziś pełni rolę muzeum techniki” . Dodatkowo, jest to jedyna w Polsce szkoła z budynkiem teatru, który powstał przy niej w 2013 roku .
Założyciele szkoły o dobudowanie do placówki prawdziwego teatru walczyli bardzo długo – „nie chciał go Prezydent Ryszard Grobelny” , lecz „Łejery” przekonały zdecydowaną większość radnych, w tym także koalicjanta prezydenta – Platformę Obywatelską – i pieniądze na budowę teatru się znalazły” . W ten sposób powstał Ośrodek Edukacji Teatralnej, który prowadzony jest przez „Łejery” wraz z „Centrum Sztuki Dziecka”, którym zarządza współpracujący ze szkołą niemal 30 lat Jerzy Moszkowicz. Jak pisze F. Czekała – „scena przyciąga blisko 20. tys. widzów rocznie”.
Ze szkołą, a przede wszystkim z „Łejerami” współpracują i współpracowali najznamienitsi polscy artyści m. in. – Wanda Chotomska, Witold Dębicki, Maria Rybarczyk, Aleksander Machalica, Piotr Gąsowski – także „z wychowania” „Łejer”, Grzegorz Kasdepke, joanna Kulmowa, Joanna Papuzińska, Mariusz Matuszewski, Marcin Przewoźniak Grzegorz Tomczak, Teresa Niewiarowska, Hanna Banaszak, Joanna Papuźińska, a także dzisiejsza patronka szkoły – zmarła w 2005 roku wspaniała poetka, wieloletnia przyjaciółka „Łejerów”, dyrektorka Szkoły Podstawowej nr 34 im. Wojska Polskiego w Poznaniu – Emilia Waśniowska. Wśród miłośników pedagogiki „łejerskiej” wyróżnić można także profesora Zbigniewa Pilarczyka oraz profesora Heliodora Muszyńskiego – obu wspaniałych naukowców reprezentujących Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu.
Zdaniem wielu: „Łejery to nie jest zwykła szkoła. Dzieci oprócz normalnych lekcji, mają dodatkowo zajęcia teatralne, a każdy rok ich pracy podsumowuje przedstawienie dyplomowe” . Szkołę wyróżnia jednak nie tylko edukacja poprzez sztukę, ale także panująca w placówce autentyczna demokracja. Szkoła jest państwem –„Małą Republiką Łejerską”, dla której wspólnie z uczniami i rodzicami stworzono konstytucję . To wszystko dzieje się w szkole, bowiem Jerzy Hamerski wraz z Elżbietą Drygas pragnęli, by „szkołę opuszczały dzieci wrażliwe na przyrodę, sztukę i drugiego człowieka, dzieci znające i lubiące siebie, radzące sobie z sobą i światem, dążące do własnego samorozwoju, mądre, samodzielne, odważne, które umieją i chcą wybrać dziedziny, w jakich będą się doskonalić.
Jeśli nawet popełnią w tym wyborze błąd, to potrafią z radością zacząć wszystko od początku w innej dziedzinie” .
Po drodze do szkoły z teatrem można przystanąć także na specjalnym „Zaułku Łejerów”:
„Elżbieta Drygas: Chodziłeś kiedyś na skróty? Jerzy Hamerski: Dla naszej szkoły i teatru – zawsze, kiedy tylko było trzeba. ED: Ale teraz już nie trzeba, teraz już można. JH: Już można, skrócikiem, zaułkiem... ED: Zaułkiem do Łejerów. JH: Jedni idą tędy prosto do nas. ED: Inni nas po prostu mijają. JH: Ciekawe, co mijają. Nas? ED: A może siebie? JH: A może?”
Jak czytamy w Uzasadnieniu do projektu uchwały Rady Miasta Poznania w sprawie nadania drodze pomiędzy Winogradami i Za Cytadelą nazwy „Zaułku Łejerów”:
„Zaułek zaproponowany do nazwania stanowi własność Miasta Poznania. Linie rozgraniczające zostały określone w miejscowym planie zagospodarowania przestrzennego «Rejon ulicy Za Cytadelą w Poznaniu» przyjętym uchwałą LXII/860/V/2009 z 3 listopada 2009 r., w którym wyznaczono dla tego terenu funkcję drogi wewnętrznej. Komisja Kultury i Nauki Rady Miasta Poznania pozytywnie zaopiniowała powyższą propozycję. Rada Osiedla Stare Winogrady pozytywnie zaopiniowała projekt uchwały. Skutki finansowe podjęcia przez Radę Miasta Poznania uchwały dotyczyć będą kosztów oznaczenia zaułka tablicami z jego nazwą” .
Jest zatem „takie miejsce w Poznaniu, zaraz obok naszej szkoły i teatru. Po lewej stronie nasz płot, po prawej stronie – trochę zieleni i dom, z tyłu – Cytadela. Pod stopami – dróżka. I ta właśnie dróżka od wczoraj ma swoją nazwę: ZAUŁEK ŁEJERÓW. Dziękujemy Ci Rado Miasta Poznania” głosi wpis na stronie facebook szkoły z dnia 12 maja 2021 roku. Stosowną uchwałę podjęła bowiem Rada Miasta Poznania podczas XLVI sesji, a „nadworny” pisarz „łejerski” - Marcin Przewoźniak – o którym Jerzy Hamerski mówi zawsze „Chotomska w spodniach”, napisał o tym poznańskim „fyrtlu” w tekście piosenki:
„Zaułkiem na szagę”:
„Tu brzęczy oaza naszego Pegaza i teatr, gdzie muza nie nudzi. Za płotem się wiara napina i stara, by dzieci uskrzydlić na ludzi.
Ref. A skrócik – zaułek się tędy – owędy w te pędy... i tędy – owędy... Na szagę, zaułkiem, za szkołę. Dopiero: podsłuchać, co widać, podpatrzeć, co słychać, pomachać zza płota Łejerom.
Bez lipy pod lipą pomysły się sypią, siwieje planeta parkowa. A scena cierpliwa butami obrywa od nowych pokoleń, od nowa.
Ref. A skrócik – zaułek się tędy – owędy (...) Zaułkiem gdy trzeba, lecz życia nie przegap. I mądrze do rana przegadaj. Świat ciągle się zmienia.
Ty upchnij w kieszeniach, co chcesz na pamiątkę od świata” .
Tak jak cała pedagogika „łejerska”, tak i szkoła założona przez parę Druhów jest niezwykła, pełna pomysłodawców nietuzinkowych inicjatyw, których celem jest stworzenie dzieciom przyjaznej przestrzeni edukacyjnej przepełnionej fantazją, i tak np. po zakończeniu pandemii:
„Na świetny pomysł przywitania uczniów w szkole po długiej nieobecności wpadli nauczyciele poznańskiej Szkoły Podstawowej nr 83 «Łejery». Dyrekcja placówki wspólnie z nauczycielami przygotowała dla uczniów jajecznicę z 300 jaj. - Po tym jak dowiedzieliśmy się od rodziców, że dzieci boją się powrotu do szkół, postanowiliśmy przygotować dla nich taką niespodziankę - mówi dyrektor szkoły”
Ale edukacja w placówce odbywa się także poprzez doświadczanie, o czym świadczy m. in. inicjatywa, o której czytamy w Głosie Wielkopolskim z dnia 23 kwietnia 2018 roku: „Rok 2018 uchwalony został Rokiem Geografii. Nie ma lepszego sposobu na obchody 100-lecia polskiej geografii i 100 lat istnienia Polskiego Towarzystwa Geograficznego. Nauczyciele i dyrekcja szkoły Łejery oficjalnie otworzyli stację meteorologiczną dla dzieci. Stacja została zbudowana za pieniądze zdobyte w konkursie grantowym inicjatyw edukacyjnych ENEA Akademia Talentów. Projekt autorstwa trójki uczniów Kornelii Furmaniak, Jana Chałupki, Mateusza Stachowiaka i Jakuba Domańskiego zajął drugie miejsce w kategorii «nauka»"
Jerzy Hamerski za swoją działalność edukacyjno – kulturalną otrzymał wiele nagród, w tym także m. in. Nagrodę Prezydenta RP za twórczość dla dzieci i młodzieży "Sztuka Młodym" wręczoną Druhowi w grudniu w 2003 roku. Na stronie prezydent.pl czytamy o Jerzym następującą informację: „Jerzy Hamerski Postać «kultowa» w Poznaniu i nie tylko tam. Pedagog i artysta. Wielki pasjonat, który całe swoje życie zawodowe oddał sprawie edukacji przez sztukę. Założyciel i twórca teatru dziecięco-młodzieżowego i szkoły pod wspólną nazwą «Łejery». Od kilku pokoleń zaraża dzieci miłością do teatru, pracuje z najmłodszymi w myśl idei, że sztuka czyni ludzi lepszymi i mądrzejszymi. Ma na koncie, zwieńczoną szeregiem znakomitych i popularnych programów, współpracę z Telewizją Polską, dzięki której takie hasła jak «Wyłącz telewizor, włącz się sam!», czy «Śpiewanki rodzinne» - idea familijnego śpiewania, wyszły daleko poza samą szkołę”.
Należy także podkreślić, iż czerwcu 2024 roku Jerzy Hamerski zasilił grono Międzynarodowej Kapituły Order Uśmiechu .
Pedagogika „łejerska” opiera się na następujących założeniach wyrażonych przez współuczestników (trzy podmioty) procesu edukacji, a zawartych, w nieco innym jednak brzmieniu w preambule „Małej Konstytucji Łejerskiej”:
1. Dzieci:
jako uczniowie pragną, by edukacja wspierała rozwój, by wydobywała i pielęgnowała dziecięce zasoby. Dzieci pragną edukacji na wysokim poziomie, który osiągany jest w życzliwej atmosferze, w sposób radosny i odpowiedzialny;
pragną także, by szkoła przygotowała ich do życia w świecie dorosłych, ma była dla dzieci „drugim domem” – bezpiecznym oraz takim, aby pomiędzy uczniami i nauczycielami panowała przyjazna atmosfera – aby współuczestnicy przestrzeni szkolnej czuli się z sobą jak w przyjaznej grupie nieformalnej;
potrzebują szkoły, w której nie brakuje czasu i miejsca na dobrą zabawę, szkoły otwartej na uczniowskie, różnorodne poglądy i zainteresowania, szkoły, w której każdy dzień może być przygodą, a dziecko wraz z jego potrzebami i możliwościami usytuowane będzie „w centrum”;
2. „Łejerscy” nauczyciele:
pragną tworzyć szkołę bezpieczną, w której uczniowie nie boją się nauczycieli, a oni - nie boją się uczniów. Ma być to szkoła, w której dominuje dialog oparty na wzajemnym zaufaniu i szacunku, w której rodzice czują się partnerami nauczycieli w procesie towarzyszenia w rozwoju ich wspólnym, a nie „cudzym”, dzieciom. Pedagodzy chcą szkoły mądrej, polegającej na wzajemnym uczeniu się i poznawaniu „z potrzeby serca”, a nie z obowiązku;
są przekonani, iż szkoła ma sprawiać, by dziecko wiedziało, umiało, rozumiało, doświadczało, odczuwało, by zdobywało kompetencje do pracy, którą zechce wykonywać w przyszłości z poczuciem sprawstwa i z radością. W szkole motywacją do nauki nie ma być rywalizacja, „kolekcjonowanie” ocen, czy spełnianie czyichś oczekiwań. Nauczyciele pragną natomiast wyzwalać wewnętrzną motywację powierzonych ich opiece dzieci;
zakładają, iż wychowanie polegać ma na uwrażliwianiu na potrzeby drugiego człowieka, na sztukę i przyrodę, na wspieraniu procesu budowania tożsamości dzieci w taki sposób, by miały one poczcie własnej wartości, aby radziły sobie ze sobą i ze światem, aby pragnęły ustawicznie się rozwijać, by stawały się z każdym dniem coraz bardziej mądrymi, samodzielnymi i odważnymi ludźmi - ludźmi ceniącymi różnorodność i szanującymi wolność;
3. Rodzice „łejerscy”:
pomagają w tworzeniu przyjaznej dla ich dzieci szkoły. Starają się partycypować w budowaniu prestiżu nauczycieli poprzez okazywanie im wsparcia, szacunku, zaufania, tworzenie z nimi więzi interpersonalnych opartych na życzliwości;
pragną, by szkoła była miejscem wszechstronnego rozwoju wszystkich osób z nią związanych – także ich samych;
wspierają pracę nauczycieli tak, by szkoła była przestrzenią pozbawioną niekorzystnych emocji, takich jak strach, lęk. Rodzice dbają o to, by nikt nie był upokarzany, by nikt nie czuł się „inny” lub gorszy;
wraz z nauczycielami i dziećmi pielęgnują szkolną demokrację umożliwiającą dzieciom zdobywanie wiary w ich możliwości i starając się współuczestniczych w procesie konstruowania „pięknych”, dziecięcych osobowości;
chcą, aby dzieci nauczyły się cenić wiedzę i poznały sposoby jej zdobywania, chcą, by dzieci umiały i chciały się ustawicznie rozwijać.
Szkoła według założeń pedagogiki „łejerskiej” ma pomóc rodzicom w wychowaniu mądrych i dobrych ludzi - optymistycznych, śmiałych, tolerancyjnych i pełnych twórczej energii oraz dobrej woli, słowem - ludzi wolnych, świadomych obywateli .
Niniejsza publikacja, której kolejne odsłony pojawiać się będą sukcesywnie na stronie Stowarzyszenia, podejmuje szczególnie ważny temat, bowiem pedagogika „łejerska” w 2025 roku obchodzić będzie jubileusz 50 – lecia jej istnienia. Te 50 lat okupione było wieloma trudami, wiązało się z licznymi wyzwaniami, dzięki pokonaniu których pedagogom „łejerskim” udało się stworzyć unikatową w skali kraju, a rozpoznawalną także poza jego granicami markę edukacyjną. Symbolem pedagogiki „łejerskiej” jest pegaz – skrzydlaty konik, który towarzyszy Jerzemu Hamerskiemu od lat. Jest on nie tylko natchnieniem poetyckim Druha Jerzego, ale także, w czasach kiedy Polska znajdowała się w strefie wpływów Związku Radzieckiego, a komuniści „kneblowali” ludziom „usta” i „przyćmiewali” umysły, utwór „Nasz konik” dodawał otuchy, wiary i pozwalał Jerzemu oraz jego przyjaciołom na zachowanie wszystkich tych wartości, które były dla nich najważniejsze. Piosenkę „Nasz konik” do dzisiejszego dnia śpiewają z entuzjazmem wszyscy – zarówno byli, jak i aktualni uczniowie Szkoły Podstawowej nr 83 w Poznaniu, „łejerscy” „wzbogacacze”, entuzjaści i „Otwarci”, którzy poprzedzali bezpośrednio „Łejery”, a w zasadzie torowali drogę do ugruntowania się koncepcji pedagogiki „łejerskiej”.
Jerzemu Hamerskiemu od początku towarzyszył teatr, twierdzi on nawet, że urodził się w teatralnym kostiumie, co zostanie wyjaśnione w jednym z rozdziałów niniejszego opracowania. Ponieważ „Łejery” wywodzą się właśnie z drużyn teatralnych i gromadnych teatrów dziecięcych, warto zaznaczyć, że dla Druha Jurka oraz Druhny Elżbiety Drygas, która związała swoje losy z „Łejerami” jak tylko pierwszy raz spotkała charyzmatycznego Jerzego, który podzielił się z nią swoją pasją i nie było odtąd chwili, by nie współdziałali, teatr jest „duszą” pedagogiki „łejerskiej”. Jak zaznaczają bohaterowie niniejszego opracowania:
Wszystkie sztuki spotykają się w teatrze, w końcu jak pisze Tove Janson w „Lecie Muminków“:
„Teatr jest najważniejszą rzeczą na świecie, gdyż tam pokazuje się ludziom, jakimi mogliby być, jakimi pragnęliby być, choć nie mają na to odwagi, i jakimi są”